Kto na co dzień ogląda mecze polskiej ekstraklasy, na grę Rangersów patrzył z zazdrością. U nas pospolite brakoróbstwo traktuje się z wyrozumiałością. Słońce świeci, trawa jest zielona, rzeki płyną do morza, a zawodnicy gubią piłkę i podają tak, by nie trafiła do kolegi z drużyny. Szkocka ekipa, póki co jeszcze nie europejska potęga, w meczu z Lechem nie popełniała błędów prawie wcale. Jej przewaga taktyczna i techniczna była zawstydzająca. I zasmucająca.
Nie oczekujemy, że w Lechu znajdą się piłkarze klasy tych, co grają w Glasgow i że manager pokroju Stevena Gerrarda zrobi z nich sprawnie funkcjonującą maszynę. Póki co żyjemy w innym świecie piłkarskim. Tym trzecim. Jednak na tle solidnych piłkarzy, choć wcale nie gwiazd, niedostatki graczy Kolejorza ujawniły się dramatycznie. Szanujące się kluby nie tolerują zawodników pozwalających sobie na niechlujstwo, na bezmyślne wchodzenie w z góry przegrane dryblingi. W Lechu takich zatrudniają i wysoko wynagradzają nie ceniąc ani siebie, ani kibiców.
Trzeba być fachowcem, by budować drużynę grającą tak, jak się chce, dobierać właściwych zawodników do wybranej taktyki będąc przekonanym, że jeżeli nawet namiesza się w składzie, to i tak sposób gry się nie zmieni, jakość nie ucierpi. Skutek jest taki, jaki widzieliśmy w czwartek na Bułgarskiej. Było widać, komu zleży na trzymaniu wysokiego poziomu i zwyciężaniu. Zawodnicy Lecha zdają sobie sprawę, że u nas obowiązują inne priorytety.
Junior trafiający do pierwszej drużyny Lecha może liczyć na wyrozumiałość. Pozwalają mu popełniać błędy, bo przecież się uczy. Trzeba go wypromować, by zyskał na wartości, a jakość gry drużyny to sprawa wtórna. Zachowania, piętnowane w solidnych klubach, tu są czymś naturalnym. Właściciele zawodowych klubów nie angażują się osobiście w budowę drużyny, bo się na tym nie znają. Angażują wyspecjalizowanych managerów i to oni odpowiadają za sportowe postępy drużyny. W tym czasie w Lechu promuje się młodzież, bo od tego, a nie od sportowej jakości zależy finansowa przyszłość klubu.
Tej jesieni Lech odniósł sukces ponad stan. Miał świetną końcówkę poprzedniego sezonu, w eliminacjach do Ligi Europy grał porywająco, niósł go entuzjazm, profity przyniosła zmiana stylu na ofensywny, aż się to wyczerpało. Młoda drużyna zawsze ma ograniczenia, zwłaszcza gdy brakuje zmienników z wystarczającą jakością. Słabość, jaka opanowała zespół, jest wytłumaczalna. Trener ma rację – dobrze byłoby znów zagrać w pucharach, wykorzystać doświadczenie. Jednak wszyscy wiemy, że jeśli nawet Lech załapie się do pucharów, to zagra w nim inna drużyna. Pozbawiona tych, co w międzyczasie odejdą. Zasilona kolejnymi juniorami.
Lech wszedłby na salony, gdy wciąż miał graczy takich, jak Linetty, Kownacki, Kędziora, Bednarek, Jóźwiak, Gumny, Moder, gdyby zostali tu Kamiński i Puchacz. Klubowa rzeczywistość jest niestety inna. Szkoli, by zarabiać, podporządkował temu pierwszą drużynę. Można byłoby graczy transferowanych zastępować równie dobrymi sprowadzanymi, ale tym biznesem musieliby zarządzać profesjonaliści. Zarząd nigdy takich nie zatrudni, nie wyrzeknie się suwerenności we własnym klubie. Właśnie dlatego będziemy się wstydzić podczas konfrontacji z drużynami z innego świata.