Mecz, który nie powinien się odbyć. „Dla mnie to kuriozum”

Sobotni mecz w Kielcach od rana stał pod znakiem zapytania. Pogoda szczególnie w południowej części kraju sparaliżowała ruch drogowy i mocno utrudniła rozgrywanie spotkań piłkarskich. Warunki atmosferyczne zaskoczyły osoby odpowiedzialne za murawę w Mielcu, Gliwicach, Łęcznej czy Rzeszowie i mimo największych starań niemożliwym okazało się przygotowanie boisk do stanu używalności.

Z województwa świętokrzyskiego płynęły głosy, że problem uda się przezwyciężyć i obie drużyny bez przeszkód będą mogły stanąć w szranki. Patrząc na różnorakie zdjęcia i prognozy na następne godziny, ciężko było uwierzyć w prawdziwość tych stwierdzeń, scenariusz o odwołaniu meczu lub przerwaniu go po kilkunastu minutach wydawał się bardzo prawdopodobny, ale ostatecznie postanowiono, że równo o godzinie 20:00 Bartosz Frankowski rozpocznie rywalizację.

Początkowo murawa była nawet dosyć znośna, jednak największym problemem było nasilanie się z każdą minutą opadów śniegu, co po kilkunastu minutach ewidentnie wskazywało, że trzeba przedwczesne przerwać zmagania i dokończyć je w innym terminie, gdy pogoda się poprawi. Tak się nie stało i arbiter z uporem pozwalał grać, mimo coraz to gorszych warunków, nie przypominających tych przeznaczonych do rywalizacji na trawie. W przerwie odniósł się do tego Bartosz Mrozek mówiąc na antenie Canal Plus o tym, że ma już zamarznięte stopy.

Druga część spotkania to istna parodia futbolu i profesjonalnej ligi, jaką jest Ekstraklasa. Wytworzyła się grubsza warstwa śniegu, w którym piłkarze wręcz się zakopywali i mieli problem w swobodnym poruszaniu. Nie było widać linii, które nawet po odśnieżeniu za kilka chwil znów stawały się niedostrzegalne. Problem z tym mieli też zawodnicy, a najlepszym podsumowaniem tego wątpliwej jakości widowiska jest sytuacja Mikaela Ishaka, który po otrzymaniu podania kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że znajduje się już za linią boczną. Rozgrywanie jakichkolwiek normalnych akcji było niemożliwe, jedynym sposobem było pchanie piłki do przodu z nadzieją, że uda się wturlać ją do bramki przeciwnika. W tym przypadku nie można mówić o żadnym planie czy taktyce, na boisku panował chaos nie mający nic wspólnego z normalną sportową rywalizacją. 

Po meczu do słuszności decyzji o zagraniu w takiej aurze za pośrednictwem X (dawniej Twittera) odniósł się rzecznik prasowy Kolejorza, Maciej Henszel, który porównał ten mecz do historycznego starcia w podobnych warunkach z Juventusem i podkreślił swój szacunek dla osób pracujących przy przygotowaniu boiska do stanu użyteczności

– Ale to, że ten mecz się odbył, jest skandalem. Tak, SKANDALEM. W Gliwicach warunki były lepsze lub porównywalne i przerwano grę. Tutaj był jakiś dziwny upór. Niezrozumiałe – napisał.

W podobnym tonie głos zabrał członek rady drużyny i jedna z ważniejszych osobistości w szatni, Radosław Murawski. W wywiadzie pomeczowym dla nadawcy rozgrywek powiedział, że jedyną możliwą do wykorzystania taktyką była ta na udo, czyli albo się udo albo się nie udo. Nie przemilczał też faktu, że nikt nie był zadowolony z rozgrywania tego spotkania.

– Śniegu nie było, ale murawa i tak pozostawiała wiele do życzenia. Jednak nie można było się doczepić do tego, żeby ten mecz rozpocząć. Jednak już w trakcie spotkania było widać, że to nie ma nic wspólnego z piłką nożną. To była męka dla nas (…) Dla mnie kuriozum, że do tego meczu doszło – podkreślił swoje niezadowolenie pomocnik Lecha.

Co ciekawe, nie tylko wśród lechitów panowała zgodność. Decyzji sędziego i delegata o rozpoczęciu meczu i zakończeniu go za wszelką cenę nie potrafią zrozumieć również gracze Korony.

– Uważam, że ten mecz nie powinien się odbyć. Nigdy nie grałem w tak trudnych warunkach. Sędzia dopuścił, więc graliśmy.(…) Było bardzo ciężko stworzyć sytuacje bramkowe, gdyż nawet trudno było ustać na tej murawie – takimi słowami dezaprobaty komentuje całą sytuację piłkarz gospodarzy, Miłosz Trojak.

Właściwie nie wiadomo, z jakich przyczyn sędzia główny podjął taką a nie inną decyzję. Trzeba docenić starania pracowników Korony, ale czasami trzeba odpuścić, bo to nie tylko mniejszy komfort gry i oglądania dla widzów, to przede wszystkim realne zagrożenie dla zdrowia piłkarzy. W końcowym werdykcie kluby mogą tylko wyrazić swoją opinię, jednak nie mają prawa decydowania o odwołaniu meczu, zatem trzeba zapytać dlaczego Bartosz Frankowski nie postąpił podobnie jak Patryk Gryckiewicz kilka godzin wcześniej w Gliwicach i nie przerwał gry? Znając rzeczywistość, nie poznamy odpowiedzi, a tym bardziej nikt za ten błąd nie poniesie konsekwencji. Rozpoczęcie tego pojedynku jeszcze było zrozumiałe, jednak brnięcie w to było coraz bardziej absurdalne i jest to decyzja nie do obronienia.

Normalnie w tekstach czy programach pomeczowych chwali się jednych piłkarzy, innych krytykuje, rozważa się skuteczność pomysłu jednego czy drugiego szkoleniowca. Na tym polega sport. Obecnie można tylko docenić graczy za ambicję i charakter do gry w ekstremalnie ciężkich warunkach. Przyjemności z siedzenia na trybunach nie mieli fani, zawodnicy wprost przyznają, że męczyli się z taką nawierzchnią, a z kontuzją wykluczającą go na kilka miesięcy zszedł Adriel Ba Loua, który wcale nie musiał być jedynym poszkodowanym ataku zimy. 

To, co miało miejsce w Kielcach, jest zaprzeczeniem sprawiedliwości tego sportu. Na koniec sezonu może okazać się, że Koronie będzie brakować 3 punktów do pozostania w Ekstraklasie, mieli passę bez porażki na własnym obiekcie, a Lech przyjeżdżał pogrążony w kryzysie, kompletnie nie wiadomo, jakby wyglądał obraz gry przy normalnych warunkach. Oczywiście w przypadku odwrotnego rezultatu John van den Brom też mógłby mieć pretensje, że została mu zabrana realna szansa na zwycięstwo. Jedynym pozytywnym skutkiem, jaki może spowodować sobotnie wydarzenie, jest nadzieja, że osoby decyzyjne i poszczególni sędziowie wyciągną z tego lekcję, że nie wolno dążyć do zakończenia meczu bez względu na okoliczności. Najważniejsze jest bezpieczeństwo piłkarzy i kibiców pokonujących często wiele kilometrów, by dotrzeć na stadion.

Mikołaj Duda 

Udostępnij:

Podobne

Pogrom na Morasku

Ostre strzelanie urządziły sobie panie z Lecha Poznań UAM mierząc się z najsłabszą drużyną pierwszej ligi kobiet, Bielawaianka Bielawa. Wygrały aż 11:0. Można jednak powiedzieć,

Sensacja! Lech ograny przez beniaminka

Piękna seria zwycięstw nie mogła trwać bez końca. Kto by się jednak spodziewał, że przerwie ją beniaminek z Lublina, zmęczony meczami granymi co kilka dni?