Im lepiej Lech ostatnio gra, tym łatwiej traci punkty. Uciekają one w samej końcówce, gdy czasu na reakcję jest niewiele. To zła wiadomość. Dobra jest taka, że po wyczerpującym meczu pucharowym potrafi błysnąć w lidze, wykorzystać zawodników uważanych za słabszych od tych najlepszych, pokazujących się w Europie. Podczas poprzednich pucharowych występów słabo grali wszyscy – i ci zmęczeni, i teoretycznie wypoczęci. Coś się w Lechu zmienia.
Pierwsza myśl, jaka przychodziła po poznaniu składu Kolejorza na mecz w Szczecinie, była taka: zagra z dwoma napastnikami. Jak się okazało, w napadzie wystąpił tylko Ishak. Szymczak operował na skrzydle lub od czasu do czasu w środku boiska. I radził tam sobie zaskakująco dobrze. Rzadko tracił piłkę. Wychodził zwycięsko z pojedynków. Wychodziły mu ciekawe zwody. Po meczu trener van den Brom stwierdził, że nie zamierza przekwalifikować młodzieżowca. Chce wykorzystać jego uniwersalność zależnie od potrzeb. Problem tylko w tym, że Filip w ataku radzi sobie dużo gorzej. Groźny dla przeciwnika staje się poza polem karnym, a pod koniec meczu, mimo iż jest jedynym młodzieżowcem, ma prawo do zmiany.
Młodzieżowiec spisał się w Szczecinie nieźle, nie zrobiła na nim wrażenia nieprzyjazna atmosfera. Być może nawet postawa 17 tysięcy kibiców Pogoni zmobilizowała go. Nie można tego powiedzieć o doświadczonym Douglasie, który w dużym stopniu wpłynął na wynik. Już w pierwszej połowie mógł zdobyć gola. Do oddania strzału głową zabrał się źle, pozbawiając Perierę kolejnej świetnej asysty. Zmarnował „setkę”, co w takim spotkaniu trudno wybaczyć. Jeszcze gorzej zachował się w doliczonym czasie. Kibice Lecha są wściekli na arbitra Raczkowskiego, który dał się VAR-owi namówić na obejrzenie powtórki. Nie byłoby takiej potrzeby, gdyby Barry darował sobie wejście łokciem w przeciwnika na polu karnym. Jakkolwiek by jego ataku nie oceniać, a interpretacje skrajnie się między sobą różnią, był on zupełnie zbędny.
Wiosną Lech pokonał w Szczecinie Pogoń 3:0. Mówiło się, że rozegrał doskonały mecz, choć o wszystkim zadecydowały minuty, gole padły bowiem raz za razem. Jak więc określić jego niedzielną grę? Otóż była ona co najmniej równie dobra, może nawet lepsza, i to mimo upływu ledwo trzech dni od występu w upalnej Hiszpanii, a w składzie nie było już Dawida Kownackiego. Jednak Lech przez długie okresy, szczególnie w drugiej połowie, tłamsił Pogoń, zmusił ją do rozpaczliwej obrony, seryjnie wykonywał rzuty rożne. Wystarczyłoby wykorzystać choćby jedną z kilku dobrych okazji, by uciszyć trybuny, zamknąć spotkanie. Zamiast tego, dał gospodarzom szansę na rozwinięcie skrzydeł w ostatnich minutach. Ich ataków nie przetrwał, w części na własne życzenie.
Mimo tego po tym meczu nie można nie nabrać optymizmu. Trener van den Brom pokazuje zupełnie inną twarz niż w pierwszym okresie swej pracy w Poznaniu. Podejmuje decyzje, które budzą kontrowersje, wydają się niezrozumiałe, ale tylko przed meczem. Gdy zaczyna się gra, okazują się zadziwiająco trafne. Jest pionierem, bo żadnemu z dotychczasowych trenerów Lecha nie udało się godzić gry w pucharach i w lidze. Nie ma jeszcze z tego punktów, ale gra jest wielce obiecująca. Gdyby miał do dyspozycji jeszcze kilku graczy klasowych, zrobiłby z nich użytek, choć i tak potrafi wykorzystywać potencjał tych, po których niespodziewanie sięga.
Jeżeli czegoś możemy się obawiać, to nadmiernego wyeksploatowania kluczowych piłkarzy. Pereira wydaje się nie do zdarcia, ale w przeszłości piłkarze nazywani niezniszczalnymi na długo lądowali w lekarskich gabinetach. Grę w ataku robią Lechowi coraz lepiej rozumiejący się, wzajemnie sobie asystujący Ishak i Skóraś. Na środku boiska, czyli tam, gdzie trzeba walczyć o panowanie nad wydarzeniami, niezastąpiony jest Karlstrom. Defensywa Lecha opiera się na Miliciu. Trudno obejść się bez tej piątki graczy, ale w przyszłości nie mogą oni liczyć na odpoczynek. Lech będzie grał dwa razy w tygodniu, co jest dawką potężną. Zawodowcy wolą częstą grę od żmudnych treningów, jednak trzeba to jeszcze połączyć ze zdobywaniem punktów. I to już od czwartku.