Ten mecz nie toczył się w normalnych warunkach. Żywioł zamienił widowisko w farsę, piłka stawała w zaspach, piłkarze biegali w śniegu powyżej kostek, nikt nie widział linii na boisku. Wydawało się, że będzie to woda na młyn dla kochającej chaos Korony, w samej końcówce ujawniła się jednak piłkarska wyższość Lecha, który przeprowadził wtedy, gdy trzeba składną kontrę, wykorzystał klasę Krzycha Velde. W ten sposób Kolejorz przełamał wyjazdową niemoc i – miejmy nadzieję – wyszedł z psychicznego dołka.
Velde i Marchwiński na ławce rezerwowych w Kielcach? Pół roku temu, gdy obaj świetnie zagrali i byli głównymi bohaterami zwycięskiego meczu Lecha z Koroną, nikt by tego nie przewidział. W wyjściowym składzie pojawił się Sousa, pierwszy raz od 21 października, kiedy zemdlał w końcówce spotkania z ŁKS-em. Debiutował jako gracz pierwszego składu Gholizadeh. Kiepskiego w obronie Anderssona zastąpił Douglas.
Już pierwsze akcje pokazały, jak trudno będzie na zaśnieżonym boisku o składne akcje, choć prawdziwe piłkarskie jaja działy się w drugiej połowie, gdy opady nasilały się z minuty na minutę. Zachowaniem piłkarzy rządził przypadek, a jednak Lechowi już po kilku minutach udało się stworzyć świetne okazje bramkowe. Po błędzie obrońcy Korony na dobrą pozycję Gholizadeha wyprowadził Ba Loua. Irańczyk niestety strzelił źle, bramkarz nie miał problemu z obroną. Do piłki dopadł jeszcze Ishak, zaliczył jednak pudło. Lepszej okazji w tym meczu już nie miał. Po chwili równie dobrą szansę na gola miał Ba Loua. Próbował strzelać z woleja prawą nogą, zrobił to jednak fatalnie.
Jedynym piłkarzem Lecha, który nie miał problemów z panowaniem nad piłką na coraz bardziej białej nawierzchni był Ishak. Kiedy rozgrywał przed polem karnym, brakowało go pod bramką, więc Lechowi trudno było tworzyć zagrożenie. Wyższe techniczne umiejętności na nic się nie przydawały. Po 20 minutach próbujący walczyć o piłkę Ba Loua złapał niekontrolowany poślizg i długo nie podnosił się z boiska. Opuścił je trzymając się za bark, zastąpił go Velde. Iworyjczyk stał się pierwszą ofiarą ataku zimy i decyzji sędziego o graniu w anormalnych warunkach.
Pół godziny po rozpoczęciu meczu Lech powinien wykonywać jedenastkę. Gholizadeh został trafiony łokciem w nos, krwawił, a działo się to w polu karnym. Sędzia przewinienia nie dostrzegł, VAR milczał. Irańczyk źle się czuł na śniegu, jego umiejętności zostały zredukowane. To samo można powiedzieć o innych graczach Kolejorza. Częściej i składniej atakował, potrafił nawet zamykać gospodarzy w polu karnym, nie robił z tego jednak użytku, nie oddawał strzałów. Na nic zdawały się kolejne rzuty rożne, Lech nie potrafi ich rozgrywać.
Druga połowa zaczęła się tak, jak pierwsza – groźną akcją Lecha, tym razem po rzucie wolnym. Bramkarz Koronny nie pozwolił się zaskoczyć strzałem z bliska. Potem nastąpiła rzecz niespodziewana – kontrolę nad meczem przejęła Korona, grająca tak, jak nie potrafi Lech. Stosowała prosty futbol z wrzutkami pod bramkę, strzałami z dystansu. Po jednym z nich Mrozek musiał się wysilić, by przerzucić piłkę nad poprzeczkę. Słabo grała druga linia Lecha. Reakcją na to były zmiany – Sousę i Murawskiego zastąpili Marchwiński i Kwekweskiri.
Jednak nie nowi gracze wybili gospodarzy z uderzenia, ale przerwa na odśnieżenie linii na boisku. Padało bowiem gęsto, niewiele było widać nie tylko na boisku, ale i nad nim. W tych fatalnych warunkach lepiej się czuła Korona, grała siłowo, wykorzystywała błędy Lecha wymuszone złą nawierzchnią, gdy piłka niespodziewanie zatrzymywała się na śniegu. Trener Lecha był tak zdeterminowany, że w miejsce Ishaka wpuścił na boisko Sobiecha licząc na przypadek, bo przecież nie na składną akcję z jego udziałem. A jednak właśnie on miał uczestniczyć w kluczowym dla wyniku ataku.
Ostatnie minuty to parodia futbolu. Wydarzeniami rządził przypadek, piłkarze kopali piłkę na ślepo, linii od dawna nikt nie widział, sędzia podejmował decyzje intuicyjnie narażając się na śmiech i pretensje graczy obu zespołów. Jednak w 86 minucie ujawniła się piłkarska wyższość Lecha. Potrafił wyprowadzić akcję spod własnego pola karnego, Sobiech uruchomił Velde, ten się rozpędził, zwiódł obrońcę i oddał strzał z dystansu w długi róg. Piłka minęła bramkarza i znalazła się w siatce. Teraz wystarczyło zapanować nad wielkim chaosem panującym na boisku i nad żywiołowo próbującymi wykorzystać go graczami Korony. Powiodło się to i Lech wygrał na wyjeździe pierwszy raz od lipca.