Lech ujawnił drugi już audyt finansowy. Tym razem opracowanie dotyczy lat 2015-2018. Pozostałe polskie kluby swych wyników w ten sposób nie publikują, bo i nie mają się czym chwalić. Kibice Kolejorza nie mają teraz wątpliwości, jak klub rządzi się tym, co wypracowuje, na co go stać, ile kosztuje utrzymanie piłkarzy, a ile trzeba wydawać na inwestycje w bazę sportową, głównie dla akademii.
Jak się dowiadujemy, Lech wydaje coraz więcej na utrzymanie swej drużyny i sztabu trenerskiego. Nie zakłóca to finansowej równowagi. Rosną też dochody, a przynajmniej rosły w ostatnich latach. Główne źródła przychodów to prawa telewizyjne, sprzedaż reklam, biletów i karnetów. To, co Lech zarobi, w 40 procentach wydawane jest na utrzymanie pierwsze drużyny. Jednak biorąc pod uwagę przyszłość klubu, najbardziej liczy się 7,5 procent dochodów przeznaczane na utrzymanie akademii. Jej marka rośnie. Wychowankowie Lecha będą warci coraz więcej. Decyzja o fachowym szkleniu narybku była najlepszą, jaką kiedykolwiek tu podjęto.
Jak wynika z audytu, w ciągu trzech lat Lech zarobił ponad 75 milionów zł na sprzedaży swych zawodników. Także kupował piłkarzy, ale saldo jest dodatnie i sięga 30 milionów zł. Żaden inny polski klub nie może się tym pochwalić. Jest za co rozwijać bazę szkoleniową we Wronkach i w Popowie. Nie ma wątpliwości – dzięki niej Lech może stać się już nie klubem o zrównoważonym budżecie, ale finansową potęgą. Pytanie tylko, po co to wszystko, skoro wciąż nie ma sukcesów sportowych. Nie widać nawet determinacji w dążeniu do nich.
Kibice, których interesują tylko sportowe wyniki mogą odnieść wrażenie, że sukcesy finansowe demoralizują klub. Legia musi walczyć o fazę grupową europejskich pucharów. Staje na głowie, by triumfować w Polsce, pokazywać się w Europie. Tymczasem Lech w ostatnich kilkunastu latach w fazie pucharowej pokazał się tylko trzy razy, a organizacyjnie rośnie. W tym czasie dwukrotnie zdobył mistrzostwo i tylko raz Puchar Polski, za to czterokrotnie przegrywał w finale. Piłkarze mogą ponieść najbardziej wstydliwą porażkę licząc na pełne pobłażanie. Drużyna regularnie wpada w potężny kryzys, trzeba się ratować zmianą trenera i zaczynać jej budowę od nowa.
Lech ma za sobą trzy najlepsze pod względem finansowym lata w swej historii. Inne kluby ledwo wiążą koniec z końcem, ratują się sprzedażą piłkarzy, grozi im (jak Wiśle) całkowity upadek. A Kolejorz w tym czasie kwitnie, mimo iż kibice mający dość minimalizmu przestają przychodzić na stadion. W dawnych latach zdobycie biletu na klasyk z Legią było dużą sztuką. Ostatnio zapełniła się tylko połowa stadionu. Gdyby frekwencja była zerowa, klub zarobiłby trochę mniej, ale jego finansami by to nie wstrząsnęło. Dużo więcej zarabia na transferach, nawet na sprzedaży praw telewizyjnych.
Lecha stać na coraz wyższe gaże dla piłkarzy, na sprowadzanie coraz droższych graczy, na wydawanie rekordowych sum na utrzymanie licznego sztabu szkoleniowego. Nie ma to niestety prostego przełożenia na zdobywanie trofeów. Ostatnio zarząd postawił na Adama Nawałkę licząc, że ten zapewni klubowi to, na co nie było stać poprzedników. Decyzja ta była ryzykowna, ale jeśli byłemu selekcjonerowi też się nie powiedzie, Kolejorz nie upadnie. Żyje przecież z czegoś innego niż zwyciężanie.
Jak zwrócił uwagę dyrektor finansowy Lecha Tomasz Kacprzycki, klub nie powiedział ostatniego słowa, jeśli chodzi o swoje dochody. Wszędzie są rezerwy, każdą formę pozyskiwania pieniędzy można poprawić. Gdyby jednak władze klubu bardziej nastawiły się na sportowe sukcesy, Lech stałby się niekwestionowaną potęgą. Priorytety są inne, co zniechęca fanów, wygasza emocje. Największym zainteresowaniem klub cieszył się w latach, gdy był potężnie zadłużony i groził mu upadek – tuż przed wejściem inwestora z Wronek. To chyba prawidłowość, skoro dziś renesans zainteresowania przeżywa zagrożona likwidacją Wisła Kraków.