Wynik 4:1 dla Lecha wskazuje, że mecz był jednostronny, a goście nie mieli wiele do powiedzenie. Mimo tak wysokiego zwycięstwa gra Kolejorza nie do końca się jednak kleiła, braki wciąż są ewidentne. W tym przypadku chodziło przede wszystkim o to, by wrócić na ścieżkę zwycięstw. Nie tak łatwo przyjdzie usunąć z kibicowskich serc zadrę po kompromitacji w Szczecinie.
Bardzo szybko zaczęło się w tym meczu strzelanie. Ledwo mecz się zaczął, a na wypełnionych uczestnikami akcji „Kibicuj z klasą” trybunach rozległ się okrzyk radości. Lech przeprowadził bowiem szybką akcję, Ishak podał w pole karne, gdzie do piłki doszedł Ba Loua i wpakował ją do bramki. To drugi gol Iworyjczyka w drugim kolejnym meczu u siebie. Na takie jego strzeleckie wyczyny trzeba było czekać lata.
Radość nie trwała długo, zimny prysznic spadł na kibicowskie głowy niemal natychmiast. Ledwo minęła minuta, a już był remis. Obrona Lecha spisała się katastrofalnie. Nie podjęła interwencji, gdy piłka została dośrodkowana pod bramkę, gdzie Zapolnik nie miał kłopotu z umieszczeniem jej w bramce przypatrującego się tym wydarzeniom Mrozka. Tego było dla kibiców za dużo. „Co wy robicie?” – rozległo się z Kotła. Piłkarze Lecha byli zbyt słabi, by szybko zmazać plamę i znów wyjść na prowadzenie. Owszem, próbowali, ale to nie jest drużyna z ubiegłego roku, nie mówiąc już o sezonie mistrzowskim. Ataki się nie kleiły, brakowało pomysłowości i zdecydowania, niepewnie grali obrońcy. Nie można mieć natomiast pretensji do Karlstroma. Walczył też Murawski, nie zawsze udanie.
Nie trzeba było długo czekać na pierwsze gwizdy kwitujące kolejne nieudane zagrania, proste straty, brak odwagi, podania kierowane do tyłu. Puszcza nie była słabszą drużyną. Można było nawet stwierdzić, że jest lepiej zorganizowana i ma plan na to spotkanie. Nie broniła się kurczowo, grała aktywnie w pressingu, starała się przechwytywać piłkę i inicjować szybkie ataki, co od czasu do czasu się udawało. Lech wreszcie też miał dobrą okazję, ale tym razem będący w dobrej sytuacji Ba Laoua dał się uprzedzić obrońcy.
Dopiero pod koniec pierwszej połowy Lech wykazał się skutecznością. Velde, któremu udawał się tylko co któryś drybling, ograł wreszcie obrońcę i celnie dośrodkował. Jego koledzy mieli duże opory przed oddaniem strzału, piłka krążyła od jednego do drugiego, aż na uderzenie zdecydował się Karlstrom i uczynił to skutecznie. Do przerwy niewiele pozostało Puszczy czasu na wyrównanie, ale od początku drugiej połowy grała coraz aktywniej i ambitniej, dążyła do celu, miała inicjatywę. Łatwo pozbawiała nieskoordynowanych piłkarzy Lecha piłki i wydawało się, że ściąga on na swoją głowę kolejne kłopoty.
Na szczęście Lech ma w składzie Ishaka, który otrzymał podanie przed polem karnym i uderzył tak, że bramkarz był bez szans. To był piękny gol. Wydawało się, że goście wreszcie skapitulowali. Ich bramkarz kontynuował grę na czas, jakby bał się wyższej porażki. Z czasem jednak trener Tułacz przeprowadził wiele zmian, nowi zawodnicy atakowali ambitnie, próbowali stosować pressing przed bramką Mrozka. Jeśli udawało się im przechwycić piłkę, to nie dzięki własnym umiejętnościom, ale pomyłkom piłkarzy Lecha. Szczęście, że przeciwnik nie był lepszy. Wyższe umiejętności piłkarzy Kolejorza rekompensowały ambitną i momentami pomysłową grę Puszczy. Niewiele jej brakowało to złapania kontaktu, gol był o włos. Miała inicjatywę, do końca nie rezygnowała z walki o poprawę wyniku.
Lech w normalnej dyspozycji skarciłby takiego rywala, strzelił kilka bramek. Obecnej drużynie nic nie wychodziło, nawet Velde był tego dnia bezproduktywny, zmarnował wiele akcji. Gra jeszcze się pogorszyła, gdy trener zdjął z boiska Marchwińskiego i Ishaka. Zmiennicy byli bezradni, ale i tak udało się dołożyć czwartą bramkę. Stało się to w ostatnich sekundach. Kwekweskiri pomysłowo wykonał rzut wolny z boku boiska. Nie dośrodkował, lecz starał się zaskoczyć bramkarza, ten wybił piłkę na róg. Wykonany został dobrze, Milić wyskoczył wyżej niż obrońcy i głową zdobył czwartego gola. Wynik jest okazały, ale na poprawę jakości gry jeszcze musimy poczekać. Złośliwi nawet przypominali, że Raków został pokonany w takim samym stosunku, a wiadomo, co wydarzało się trzy dni później.