Czym przykrym uraczy nas jeszcze Lech Poznań? Przyjemnych niespodzianek nie sprawia od dawna, a ten sezon obfituje w wydarzenia budzące u kibiców wściekłość, niedowierzanie, zniechęcenie. Raz po raz spada na nich zimny prysznic. Trnawa, Szczecin, mecz z Jagiellonią… Strach sobie wyobrazić, co złego może się jeszcze wydarzyć. Sytuacja w tabeli wciąż daje dużą nadzieję na końcowy sukces, ale przed meczem w Trnawie droga do Europy też wydawała się prosta.
Trudno opisać rozczarowanie i wściekłość ludzi opuszczających stadion po frajerskim straceniu wysokiego prowadzenia. Mecz zaległy okazał się kluczowym dla układu ligowej czołówki. Mógł wywindować Lecha, zrównać go z liderem, a dał pierwsze miejsce Jagiellonii, której do tego wystarczył remis. Wywalczyła go dzięki determinacji, konsekwencji, a przede wszystkim umiejętnościom. Potrafiła wykorzystać to, że po zmianach przeprowadzonych przez trenera Lech zupełnie się posypał.
To jest nie do przyjęcia. Szanujący się piłkarze nie mają prawa pokazywać się z takiej strony. Wstyd i żenada są bardziej bolesne niż stracone punkty. Ten skandal powinien mieć konsekwencje, ale wszystko jak zwykle ograniczy się do kilku słów krytyki. Alan Czerwiński ściągnął na siebie wielki gniew kibiców. Nie ma wytłumaczenia dla tego, czego się dopuścił w ostatnich sekundach meczu. Jest graczem doświadczonym, więc musiały pojawić się podejrzenia, że tego sabotażu nie dopuścił się przez przypadek. Oczywiście to gruba przesada, ale i tak piłkarz szybko nie odzyska tego, co stracił głupim postępkiem.
Wydawało się, że w tym sezonie mocna kadrowo i dobrze prowadzona Legia łatwo wygra ligę. Przy Łazienkowskiej wiedzą, jak się to robi, na stałe nastawieni są na to, na co Kolejorz porywa się raz na kilka lat. Tymczasem ekipa ta stanęła w miejscu, jest już w tabeli za Lechem, który wcale nie odnosi samych zwycięstw. Także Raków zawodzi, nie tylko w Europie. Do głosu doszły kluby, na które nikt przed sezonem nie stawiał – Śląsk i Jagiellonia. Nie są one mocno kadrowo. Mało prawdopodobne, by utrzymały swe pozycje na długo. Sytuacja taka sprzyja zwolnionemu z pucharowych obowiązków Lechowi. Gdyby grał tak, jak rok temu, miałby łatwą drogę do tytułu.
Problem w tym, że choć zachował niemal wszystkich piłkarzy, jest teraz czymś innym. Posypało się to wszystko, co pozwalało wygrywać w lidze i błyszczeć w Europie. Tak bardzo chwalony trener stracił kontrolę nad zespołem, a co gorsze – nie zna tego przyczyn. Jeżeli ostatnio Lech wygrywa, to dzięki umiejętnościom kilku swych graczy. Kilka razy w meczu świetnie poda Pereira, błyśnie Velde, ujawni się zmysł i sprawność Marchwińskiego, instynkt strzelecki Ishaka. Nie jest to poparte dobrą organizacją gry, mądrą taktyką. Ledwo wystarcza na to, by zdobyć więcej bramek niż zawali defensywa. Jej skład nie zmienił się diametralnie, ale straciła koordynację, pewność siebie. Popełnia błędy, których nikt by nie podejrzewał u piłkarzy tej klasy. Z taką obroną niczego się nie zdobędzie.
Nadzieja, że trener przywróci to, co oglądaliśmy rok, pół roku temu, że drużyna odzyska poprzednią twarz, maleje z meczu na mecz. Wciąż są jednak na to szanse, sytuacja wyjściowa jest znakomita, wystarczy w miarę regularnie punktować, by liczyć się w walce o tytuł. Tylko czy Lecha stać na wygrywanie, czy też znów nas zaskoczy czymś paskudnym?
W polskim futbolu widzimy ciekawy trend. Do głosu dochodzą młodzi, zdolni, pewni siebie i bezkompromisowi trenerzy, tacy jak Dawid Szwarga, Dawid Szulczek i Adrian Siemieniec, dzięki któremu Jagiellonia gra tak efektownie i skuteczne, jak się okazuje – nie tylko u siebie. Lech też mógłby pójść sprawdzoną drogą: znaleźć utalentowanego, ambitnego młodego człowieka, powierzyć mu zespół, mieć trenera na lata. Problem tylko w tym, że trzeba mieć wiedzę, wyczucie, intuicję, by takiego znaleźć. Decydentów z Bułgarskiej trudno o to podejrzewać. Owszem, zdarza im się postawić na dobrego, skutecznego trenera, ale tylko wtedy, gdy nazywa się on Maciej Skorża.