Mecz z Legią pokazał duże problemy Lecha z kreowaniem sytuacji bramkowych i równie duże z wykorzystywaniem tych nielicznych, które udaje mu się stworzyć. Toczył z warszawiakowi ciężki ból o panowanie w środku boiska, nie wykorzystywał skrzydeł. Trudno się matomiast doczepić do defensywy. Nie pozwoliła ona Legii na oddanie choćby jednego celnego strzału. Być może nie wyglądałoby to tak dobrze, gdyby Legia nie była aktualnie drużyną, określając to delikatnie, przeciętną i mało ambitną.
Już w czwartek trzeba rozegrać mecz z ekipą z Izraela w ramach Ligi Konferencji. Konieczne jest zwycięstwo, by zachować szanse na awans z grupy z drugiego miejsca. Gra, jaką widzieliśmy w sobotę, może do tego nie wystarczyć. Na szczęście minie już trochę czasu od przerwy reprezentacyjnej, która zawsze dezorganizuje Lecha, odbiera mu płynność gry. Trzeba wrócić do tego, co oglądaliśmy w kilku poprzednich spotkaniach, zwłaszcza w zwycięskim starciu z Austrią Wiedeń, szczególnie w drugiej połowie.
Kluczowa może się okazać gra skrzydłowych. Znając już sposób postępowania Johna van den Broma, nie możemy być pewni żadnego rozwiązania, a możliwości ma kilka. Pewny jest występ Skórasia, reszta to wielka niewiadoma. W grę wchodzi układ z meczu z Legią, czyli Velde po drugiej stronie boiska. Stawianie na Norwega to wariant zawsze ryzykowny. Może mu wyjść dobra akcja i skuteczny strzał, ale i nikogo nie zdziwi występ słabiutki. Jeśli będzie miał kiepski dzień, trzeba się spodziewać nieustających dryblingów, z reguły nieudanych, bezproduktywnego biegania i wielu strat. Czy Velde ma dobry dzień, czy słaby, prawie nigdy nie obsługuje podaniami kolegów. To jego główna wada. Budzi tym wściekłość Ishaka i innych graczy.
Możliwa jest rezygnacja z drugiego klasycznego skrzydłowego i ustawienie na boku boiska (przynajmniej teoretycznie) Amarala, o ile jest on zdrowy. Problem w tym, że Portugalczyk nie potrafi odzyskać formy z poprzedniego sezonu. Trudno wierzyć, że błyśnie akurat w meczu pucharowym. Innym ryzykownym, a często wykorzystywanym przez trenera wariantem jest skierowanie na skrzydło młodego napastnika Szymczaka. Kilka razy przyniosło to niezłe owoce. Najmniej prawdopodobne jest wystawienie od początku Citaiszwili’ego lub zdrowiejącego Ba Louę.
Maciej Skorża był w swych decyzjach dużo bardziej przewidywalny. Stawiał na tych, do których miał największe zaufanie i którzy dawali mu największą pewność, że nie zawiodą. Van den Brom podejmuje za to mnóstwo decyzji nieoczywistych (choć dla niego mogą być one oczywiste). Sytuacja przed meczem z Hapoelem Beer Szewa jest tego dowodem. Mało jest prawdopodobne, by naruszył defensywę, by zrezygnował z Karlstroma, Skórasia i Ishaka. Cała reszta to zagadka. Wątpliwości dotyczą nie tylko skrzydeł. Jest też kilka wariantów w środku boiska. Murawski czy Kwekweskiri? A może obaj, tylko Gruzin bliżej bramki przeciwnika? Kto wie, czy od początku nie zagra Souza. A może trener wciąż wierzy w Amarala?
Dla przeciwników Lecha, próbujących rozszyfrować taktyczne ustawienie Lecha, nie jest to sytuacja komfortowa. To jednak dotyczy przede wszystkim ligi, bo wielu polskich trenerów nastawia się głównie na neutralizowanie przeciwnika, przeszkadzanie mu, mniej przejmując się wydobyciem potencjału z własnej ekipy. Między innymi dlatego polskie kluby są słabe, źle wypadają w konfrontacji z zespołami z innych lig. Trener Hepoela raczej nie będzie się przejmował wariantami ustawienia Lecha. Także van den Brom nie skupia się przesadnie na analizie taktyki rywala, interesuje się przede wszystkim własnymi piłkarzami.
Nie tylko skład Lecha trudno przewidzieć. Także jego formę. Możemy być pewni, że nie zagra na przetrwanie i wygranie małym nakładem sił, jak w niedawnym meczu z Wartą. Nie spodziewajmy się też, że podejmie z rywalem walkę wręcz, jak w rywalizacji z Legią. Raczej nastawi się na ofensywę wiedząc, że do tej pory w pucharach na własnym boisku tylko wygrywał. Takie poczucie buduje pewność siebie i wiarę w wykorzystanie własnych atutów, niezależnie od tego, na których piłkarzy postawi John van den Brom.