Gra w Europie, jeśli tylko jest udana, zapewnia kibicom i piłkarzom emocje, możliwość skonfrontowania się z ciekawymi drużynami, klubowi przynosi pieniądze. Szkoda byłoby za rok tego nie doświadczyć, więc konieczne jest zakwalifikowanie się choćby do Ligi Konferencji. Właśnie dlatego zdobycie w niedzielę trzech punktów jest równie ważne, jak dobry wynik pucharowy.
Zagłębie Lubin jest nieobliczalne. Potrafi łatwo i niemal bez walki stracić punkty na własnym boisku, by po kilku dniach wznieść się na wyżyny i ograć na wyjeździe zespół dużo lepszy. Możliwości kadrowe ma duże, pracę w Lubinie podjął wytrawny ligowy trener Waldemar Fornalik. W przeszłości Zagłębie wielokrotnie wywoziło z Poznania punkty. Tym razem Lech na stratę nie może sobie pozwolić, bo przed nim pojedynki znacznie trudniejsze. Niejeden punkt przyjdzie zgubić, więc mecze takie, jak niedzielny, wygrywać trzeba bezwzględnie.
Tylko czy Lech rzeczywiście jest zespołem potrafiącym godzić grę na dwóch frontach? Jesienią źle to nie wychodziło. Dzięki udanym meczom pucharowym znalazł się na obecnym etapie rozgrywek, ma realne szanse zajść jeszcze wyżej. Poniesione na początku ligowych rozgrywek dotkliwe straty stopniowo udało się redukować, wejść na podium, choć strata do lidera wciąż jest dramatycznie duża. Byłaby mniejsza, gdyby nie nieudane pierwsze mecze w roku, w których przepadły bezcenne cztery punkty.
Właśnie teraz przydałaby się kadra równie mocna i szeroka, jak w poprzednim sezonie. Klub nie był zainteresowany nie tylko jej wzmocnieniem, ale choćby zachowaniem jej poziomu. Po mistrzowskim sezonie jak zwykle nie poszedł za ciosem, nie nastawił się na ciąg dalszy, lecz wyhamował uznając, że już wydał za dużo. Podobna mentalność ujawniała się po poprzednich ligowych triumfach. Właśnie dlatego nie dystansuje ligowej konkurencji, nie zagościł na stałe wśród klubów regularnie grających co najmniej w fazie grupowej pucharowych rozgrywek. Możemy być przekonani, że jeżeli Raków zdobędzie tytuł, jego właściciel, skądinąd rozsądny biznesmen, drogą Lecha nie pójdzie, mimo znacznie skromniejszych możliwości.
Mimo wszystko Lech, w porównaniu do ligowej konkurencji, dysponuje szeroką kadrą. Wykrusza się ona, gdy odchodzą piłkarze formatu Amarala, niezależnie od tego, co do tego doprowadziło. Trenerowi trudno będzie w niedzielę obsadzić formację środkową. Nie mogą grać Karlstrom i Murawski. Ten drugi zafundował sobie zresztą wolne także na czwartek. W tej sytuacji murowany jest występ Kwekweskiriego, który jednak nie jest klasyczną „szóstką”, ale potrafi wywiązać się z roli defensywnego pomocnika. Być może trener zdecyduje się na wariant nietypowy, taki jak posłanie na środek boiska któregoś z obrońców. Bardziej prawdopodobne jest, że obok Gruzina zobaczymy na boisku Sousę.
Marchwiński rozegrał w Norwegii tylko połowę meczu, więc trener nie zrezygnuje z wystawienia go na „dziesiątce” w wyjściowym składzie. Prawdopodobnie mocno ostatnio eksploatowany Skóraś odpocznie, a na boisku znajdzie się Velde. Zastanawia stosunek trenera do Ba Louy, który w Legnicy rozegrał chyba najlepszy swój mecz, ale potem już się na boisku nie pokazywał. Jeśli przyczyną nie jest uraz, można będzie na niego liczyć od początku meczu z Zagłębiem. Od dawna nie widzieliśmy na boisku Citaiszwili’ego, może teraz się to zmieni. Nie zdziwimy się, jeśli w jedenastce zabraknie Ishaka. Sobiechowi, mającemu za sobą dobry okres przygotowawczy, może wreszcie uda się strzelić ligową bramkę w barwach Lecha.