To jest największy sukces Lecha Poznań w jego ponad stuletniej historii. Rozegrał perfekcyjny mecz. Nie tylko zachował przewagę nad Djurgården z pierwszego meczu, ale dokonał tego, co wydawało się nieprawdopodobne – ograł solidną szwedzką drużynę na jej terenie aż 3:0. Mogło być więcej goli, piłka dwa razy odbijała się od słupka, raz od poprzeczki. Wyrzucenie z boiska jednego z rywali pod koniec pierwszej połowy pomogło, ale wcześniej Lech też panował na boisku. Nauczył butnych Szwedów pokory.
Tylko jedną zmianę w składzie w stosunku do meczu sprzed tygodnia zrobił trener John van den Brom. Od pierwszej minuty na środku obrony wystąpił nie Dagerstal ale Salamon. Wyraźny staje się podział na lepszy garnitur, pokazywany w Europie, i ten słabszy, bez powodzenia próbujący ratować drużynę w lidze.
Można się było spodziewać natarcia gospodarzy od pierwszych minut, bo to im zależało na odrobieniu straty z Poznania. Nic takiego nastąpiło. Owszem, Djurgården starał się atakować, nie był to jednak mecz jednostronny, w niczym nie przypominał tego z Norwegii. Początkowo piłkę częściej miał zespół szwedzki, ale sytuację kontrolował ten polski. Grał spokojnie i składnie, z pewnością siebie.
Po kilku minutach Lech miał ogromną szanse wyjścia na prowadzenie. Świetne podanie otrzymał Ishak, znalazł się w dobrej sytuacji, strzelił dobrze i mocno, niestety tylko w słupek. Po chwili będący na środku boiska Periera dostrzegł, że bramkarz jest wysunięty przed bramkę. Spróbował go przelobować i był bliski celu. Sytuacja ta świadczyła o dużej pewności siebie.
Lech wykonywał potem serię rzutów rożnych, po których w szwedzkim polu karnym powstawało duże zamieszanie. Z upływem czasu ujawniała się przewaga Lecha, grającego wyrachowanie, aktywnie, z pressingiem już na połowie gospodarzy. Było widać, że Kolejorz trzyma rękę na pulsie i gra tak, żeby Szwedzi nie mogli zrobić mu krzywdy. Przyszedł też czas, gdy to Djurgården uzyskał przewagę. Nie potrafił tego jednak wykorzystać.
Kilka minut brakowało do przerwy, gdy Sousa przechwycilł złe podanie Erikssona i popędził na bramkę. Musiał zwolnić, czekając na partnerów, wreszcie zdecydował się minąć obrońcę i kiedy składał się do strzału, został sfaulowany tuż przed polem karnym. Obrońca zobaczył żółtą kartkę, ale po obejrzeniu powtórki arbiter zmienił decyzję i wyrzucić Szweda z boiska. Był jeszcze rzut wolny, który niestety został przez Lecha zmarnowany.
Na początku drugiej połowy Lech jeszcze raz stanął przed świetnymi szansami bramkowymi. Szymczak uderzył w spojenie słupka i poprzeczki, w słupek poprawił Murawski. Wydawało się, że Lecha panuje na boisku niepodzielnie, ale Szwedzi szybko się otrząsnęli, mimo osłabienia liczebnego potrafili prowadzić akcje z wieloma podaniami, długo utrzymywać się przy piłce. Tracili ją jednak po zbliżeniu się do pola karnego Lecha. Goście od czasu do czasu potrafili się otrząsnąć i groźnie zaatakować. Niewiele brakowało do szczęścia Skórasiowi, chwilę potem Ishak zmarnował idealną sytuację, głową przeniósł piłkę nad poprzeczkę.
Szwedom zaczęły puszczać nerwy, faulowali i wykłócali się z arbitrem. Lech nie pozostawał dłużny, więc sypały się żółte kartki. Djurgården stawiał wszystko na jedną kartę. Stosował pressing, atakował, parł do przodu. Spokojny Lech poradził z tym sobie. Spokojnie rozgrywał i i równie spokojne dopiął swego. Zmiennik Kwekweskiri podał na lewo do Rebocho, ten dośrodkował, a zmiennik Marchwiński spokojnym strzałem z pierwszej piłki zamknął rywalizację Lecha Poznań z Djurgårdens, choć nie zamknął meczu.
Do końca bowiem trochę czasu brakowało i rywalizacja trwała. Szwedzi zdobyli gola, nieuznanego z powodu pozycji spalonej, za to Lech zadał jeszcze dwa skuteczne ciosy. Gole zdobyli Kwekweskiri i Skóraś, oba strzały były przedniej marki. To był chyba najlepszy mecz Kolejorza w wyjazdowym meczu pucharowym.