Odejście Dariusza Żurawia wystarczyło, by Lech pokazał się z lepszej strony. Jeszcze nie zwycięskiej, bo to wciąż drużyna po przejściach, ale efekt nowej, choć chwilowej miotły był widoczny. Od poniedziałku w użyciu jest miotła jeszcze nowsza. Na co władze klubu liczyły odwlekając zmianę trenera?
Tylko Franciszek Smuda wypełnił w Lechu należącym do rodziny Rutkowskich trenerski kontrakt. Gdyby w 2009 roku drużyna nie straciła mistrzostwa na samym finiszu rozgrywek, być może pracowałby dłużej. Późniejsze decyzje o trenerach podejmował nowy, czyli obecny zarząd klubu, nastawiony na przeczekanie trudnych czasów przy jak najniższych wydatkach, bez angażowania się w ambitne cele. Ta mentalność weszła mu w krew i stała się symbolem Lecha.
Każdy kolejny trener żegnał się z Bułgarską w atmosferze skandalu, zostawiał drużynę w rozsypce, sponiewieraną. Każdy nowy witany był jako zbawca, a raczej ratownik, bo nikt nie mógł być gorszy od tego, którego właśnie wyrzucili. Z nadzieją traktowany był także Dariusz Żuraw. Zachęcił piłkarzy do gry ofensywnej. Skutki przyszły od razu, na mecze Lecha patrzyło się wreszcie bez wstrętu i wstydu.
Zmiana nastawienia, jak się miało okazać, to za mało, by prowadzić klub działający w tak trudnym, pełnym oczekiwań środowisku. Kwalifikacje Żurawia nie wystarczyły, gdy pojawiły się problemy, zaczął się kryzys trwający co najmniej pół roku, a mający początek w Lizbonie. Bez skrępowania mówił o tym ostatnio w programie Canal+ Tymoteusz Puchacz. Nie ukrywał, że wystawiając rezerwy przeciwko Benfice, trener stracił szatnię.
Gdyby zarząd orientował się w sytuacji, nigdy by nie wiązał przyszłości z tym trenerem, nie uczyniłby go centralną postacią w rozwoju klubu. Im częściej Lech przegrywał, im konsekwentniej popełniał identyczne błędy, tym mocniejsze trener miał poparcie. Do ostatniej chwili zarząd bronił się przed rezygnacją z Żurawia. Koszty tego zaniechania będą wysokie. Kilka tygodni temu można jeszcze było liczyć na grę w pucharach. Można też było wykorzystać przerwę reprezentacyjną.
Żuraw zaklinał się, że gra czwórką obrońców jest tej drużynie pisana na wieki. Co więcej – ten system miały stosować wszystkie zespoły Lecha, juniorskie i młodzieżowe, także rezerwy. Jednorazowy trener Lecha w meczu z Legią natychmiast zmienił nienaruszalną zasadę. I przyniosło to dobry efekt. To pokazuje, jak ten klub jest zarządzany. Gdy trener jest wyrzucany, jego następca zaczyna wdrażać swoją szkołę, aż i on pożegna się z Bułgarską, a kolejny wprowadza nową strategię rozwoju. W tej sytuacji nikt nie powie, że Lech to klub poważny.
Maciej Skorża stawiał na obronę czteroosobową, ale teraz ma wielu środkowych defensorów. W pierwszym swym meczu zmierzy się z Rakowem grającym podobnie jak Legia, więc niczego nie można być pewnym. Nowy trener ma pojęcie o taktyce, nie wdroży jednego systemu obowiązującego na wieczność, jak to uczynił Żuraw. Nikt nie przewidzi, jak długo Skorża popracuje w Lechu, ale póki tu jest, będzie decydował o piłkarskim rozwoju klubu. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, to zarząd poszuka ratownika z kolejnymi pomysłami.