Lech pokazał się w Lizbonie jako drużyna niepoważna. Skutki wystawienia przeciwko klasowej drużynie składu rezerwowego były opłakane. Lech udawał, że gra o coś. Zadowalała go sama obecność na boisko i bezproduktywne podawanie sobie piłki. Kolejno tracone bramki, wszystkie po fatalnych błędach, nie robiły na nim wrażenia.
Moder, Ramirez, Ishak na ławce rezerwowych, Tiba w Poznaniu, a na boisku Kaczarawa, Awwad, Muhar, Marchwiński – taki skład wystawił Dariusz Żuraw przeciwko Benfice. Jakby tego było mało, na obronie zagrał Dejewski. To się nie mogło udać. Tym bardziej, że gospodarze podeszli do tego spotkania zupełnie poważnie, z najlepszymi zawodnikami w składzie.
Dysproporcja w jakości zawodników była ogromna, ale gospodarze nie natarli od początku, nie osiągnęli dużej przewagi. Obie drużyny miały dużo swobody, więc gra była w miarę płynna, jeśli nie liczyć prostych strat zawodników Lecha. Udawało się przedostawać w okolice pola karnego Benfiki, brakowało jednak jakości, by zagrozić gospodarzom. Kaczarawa wyróżnił się tylko faulem na żółtą kartkę na samym początku, Lech grał właściwie bez napastnika, przynajmniej w pierwszej połowie.
Benfica grała swobodniej, długo utrzymywała się przy piłce, ale nic z tego nie wynikało. Dopiero po 20 minutach Bednarek dobrze obronił groźny strzał Pizzi’ego, a po dobitce Nuneza piłka poleciała bardzo wysoko. Lech nie mógł się odgryzać, bo brakowało mu nie tylko napastnika. Także skrzydłowego. O ile do Skórasia żalu mieć nie można, grał jak potrafił, to Sykora spisywał się katastrofalnie. Co dotknięcie piłki, to łatwa strata.
Dopiero w 35 minucie Benfica egzekwowała pierwszy rzut rożny. I od razu strzeliła bramkę, bardzo zresztą łatwo, bo nikt nie przeszkadzał Vertonghenowi oddać strzał głową. Dużo niżsi Skóraś i Butko bezradnie stali obok. Środkowi obrońcy też się przyglądali, ale z daleka. Chwilę później ciężkiej kontuzji po walce z Otamendim doznał Kaczarawa. W ten sposób wypoczynek Ishakowi się nie udał, musiał wejść na boisko jeszcze w pierwszej połowie.
Początek drugiej znów był w miarę wyrównany, aż Filip Bednarek podarował bramkę Benfice. W 56 minucie wyprowadzając piłkę podał przeciwnikom, a ci nie zmarnowali okazji. Gola zdobył Nunez. Dramat Lecha trwał. Chwilę potem było 3:0. Strata Marchwińskiego w środku pola, szybki atak, Bednarek nawet nie bronił strzału Pizzi’ego. Lech był na kolanach.
Przewaga Benfiki rosła. Lech wrócił do swojej ulubionej taktyki z czasów Jasia Buricia: wycofywania piłki do bramkarza, bo w ofensywie brakowało pomysłów, a ten niecelnie wybijał na aferę. Wstyd było na to patrzeć. Zmiany, jak trener wprowadził, niczego nie zmieniły, było nawet coraz gorzej. Muhar i jego koledzy przyglądali się tylko, jak grają przeciwnicy.
Lech nie byłby sobą, gdyby nie stracił bramki w końcówce. W 90 minucie dobił go Weigl, który miał mnóstwo swobody, nikt go nie niepokoił, Dejewski nawet odwrócił się tyłem, pozwolił oddać strzał sprzed pola karnego. Tuż przed końcem goście wyprowadził ostatni atak. Po strzale Ramireza i rykoszecie piłka odbiła się od ręki bramkarza i poprzeczki. I piłkarze Kolejorza mogli wreszcie z ulgą zejść z boiska. Zamiast cieszyć się grą w takim miejscu, przeżyli męczarnie. Profesjonalizmu w prowadzeniu tej drużyny nie ma nic a nic.
Benfica Lizbona – Lech Poznań 4:0 (1:0)
Bramki: Jan Vertonghen 36, Darwin Núñez 57, Pizzi 58, Julian Weigl 89
Żółte kartki: Kaczarawa, Marchwiński.
Benfica: Odysseas Vlachodimos, Gilberto, Nicolaa Otamendi, Jan Vertonghen, Alex Grimaldo, Rafa Silva (77 Franco Cervi), Chiquinho (60 Julian Veigl), Gabriel, Pizzi (60Luca Waldschmidt), Everton (70 Pedrinho), Darwin Nunez (60 Haris Seferović)
Lech: Filip Bednarek, Bohdan Butko, Lubomir Satka, Tomasz Dejewski, Tymoteusz Puchacz, Karlo Muhar, Jan Sykora, Michał Skóraś (63 Alan Czerwiński), Filip Marchwiński, Muhammad Awwad (63 Wayl Kraweć), Nika Kaczarawa (43 Mikael Ishak).
Sędziował: Sordan Jovanović (Serbia).
Fot. lechpoznan.pl/Przemysław Szyszka