Zmiana trenera w Lechu była wymuszona. Stawiając na van den Broma klub, jak się wydawało, podjął dobrą decyzję. Jej skutki jednak okazują się złe. I nie tylko Holender jest temu winien. Nie on odpuścił sobie tworzenie drużyny mającej bronić mistrzostwa i walczyć na trzech frontach. Nie dość, że trener ma niekompletną kadrę, to jeszcze słabo sobie poradził z przygotowaniem jej do rozgrywek, wymyśleniem sposobu gry.
Nie ma co porównywać kadry, jaką miał do dyspozycji Maciej Skorża i obecnej. Poprzedni trener zmagał się z nietypowym problemem – zaczynali mu się buntować zawodnicy klasowi, łatwo mogący znaleźć miejsce w każdym polskim klubie, a niewykorzystywani w Lechu. Pamiętajmy, że trzeba było wtedy walczyć niemal wyłącznie w ekstraklasie, tylko od czasu do czasu z zespołami niższych lig w Pucharze Polski.
Obecny Lech od początku lipca co tydzień gra w Europie (a nawet w Azji) i zaczął ligę, przekładając zresztą mecz w Legnicy, ale zaliczając Superpuchar. Intensywność jest duża, a kadra osłabiona. Już samo odejście Kamińskiego i Kownackiego było stratą dotkliwą. Do tego pojawiły się problemy zdrowotne, być może wynikające z przeciążenia. Posypała się obrona. Do leczącego się już prawie pół roku Salamona doszedł Milić, a pamiętajmy, że przez niemal cały mistrzowski sezon była to żelazna para środkowych obrońców. Dopiero ostatnio klub wypożyczył Dagerstala, więc trener musi wykonywać wygibasy, by jakoś sklecić defensywę, sięga po Douglasa, Kwekweskiriego, eksploatuje nastoletniego Pingota. Co mecz, to inne zestawienie obrony.
Nie trener ponosi winę za ten stan rzeczy. To zarządzający klubowym sportem wykazują się kunktatorstwem i minimalizmem. Pierwsza drużyna jest wizytówką klubu. Od niej wszystko zależy, także przychody, wizerunek, frekwencja i atmosfera na stadionie. Jak można dopuszczać się takich zaniechań? Czemu miało służyć tak długie zwlekanie z pozyskiwaniem piłkarzy uzupełniających kadrę? Tylko Rudko został ściągnięty do Poznania bardzo szybko, jakby klub bał się, że straci wielką szansę. Oczywiście nie chodzi o klasę piłkarza, a o możliwość pozyskania go za darmo, bo chyba właśnie to było motywem.
Trener dostał kadrę wybrakowaną, ale to nie znaczy, że jest bez winy. Nawet przez krótki okres pracy miał możliwość wdrożenia własnej taktyki. Słyszeliśmy, że jego Lech ma grać ofensywnie. To za mało, by wygrywać i strzelać bramki. Trzeba jeszcze wiedzieć, jak się do tego zabrać. Piłkarze Lecha wiedzy tej nie mają, o czym świadczy choćby mecz z Wisłą Płock. Pomysłów na rozgrywanie akcji nie było. W pierwszej połowie gra była powolna i statyczna, brakowało przyspieszeń, szybkich decyzji, wymiany podań blisko bramki rywala. W drugiej, po golu Skórasia, Lech grał energicznie, żywiołowo, ale chaotycznie, wręcz bezmyślnie. Za to odpowiada trener.
No i te jego wypowiedzi podczas pomeczowej konferencji… Był dumny z drużyny, która właśnie poniosła drugą porażkę na początku rozgrywek, ponownie została ośmieszona przez ligowego przeciętniaka. Widać, że van den Brom dobrze wpisał się w klubowy minimalizm. Nie wadzi mu chaos. Salamon to kluczowy obrońca Lecha. Nie może grać od marca. Trener, który powinien planować skład na kolejne mecze, nie wie, kiedy tego gracza odzyska. I nie chodzi o dokładny dzień. Rozbrajająco wyznał, że nie ma pojęcia, czy nastąpi to pojutrze czy za kilka miesięcy. Może klubowy lekarz jest trochę lepiej zorientowany.
W czwartek Lecha zagra na Islandii. Przeciwnik nie wydaje się przesadnie groźny, ale lepiej, by trener był dumny z wyniku, a nie z tego, czy drużyna walczyła. W razie awansu kolejny, ostatni przed fazą grupową rywal też do mocarzy nie należy. W zasięgu Lecha jest rozgrywanie pucharowych meczów przez całą jesień, gromadzenie rankingowych punktów, zarabianie pieniędzy. Miejmy nadzieję, że klub tego nie odpuści…