Nie zawsze wygrywa drużyna grająca lepiej, tworząca więcej okazji bramkowych. Czasami trzeba mieć szczęście, o czym przekonał się Lech w ćwierćfinale Pucharu Polski przeciwko Pogoni, tracąc gola minutę przed końcem dogrywki. Teraz role się odwróciły. Choć szczecinianie stworzyli wiele groźnych sytuacji pod bramką Mrozka, wracają do domu bez punktów i z czteropunktową już stratą do Kolejorza.
Potwierdziły się informacje o poważnej kontuzji Gholizadeha, który trafił do Lecha za ciężkie pieniądze po to tylko, by rozegrać kilka niezbyt udanych meczów i miesiącami się kurować. Do końca sezonu można o nim zapomnieć. W dodatku rozchorował się Marchwiński i mimo iż w wyjściowej jedenastce znaleźli się rekonwalescenci Ishak i Sousa, to stan kadry, jaką trener Lecha ma do dyspozycji, woła o pomstę do nieba. Ktoś, kto doprowadził mocną do niedawna drużynę do stanu rozpaczliwego, powinien być surowo rozliczony przez właścicieli klubu. I nie chodzi tu o dyrektora sportowego, on przecież nie podejmuje kluczowych decyzji.
Już pierwsze minuty pokazały, która drużyna jest w gazie, cieszy się grą, jest dobrze zorganizowana, a która składa się z piłkarzy będących daleko od formy. Trener ma aktualnie do dyspozycji tylko dwóch skrzydłowych, obaj skazani byli na grę, choć jeden z nich – Velde – aktualnie na to nie zasługuje. Na bocznej obronie zagrali Czerwiński i weteran Douglas. Ishak w niczym nie przypomina napastnika sprzed dwóch lat i zdegustowani kibice już w pierwszej połowie woleli widzieć na boisku niedoświadczonego Szymczaka. Trener dał jednak Szwedowi szansę grać do końca, co się sowicie opłaciło.
I w pierwszej, i w drugiej połowie Pogoń stworzyła sobie lepsze szanse na zdobycie gola. Nie wykorzystała sytuacji sam na sam z Mrozkiem, potem Grosicki i Biczachczjan ograli defensywę Kolejorza. Strzelał Polak, Ormianin dobijał, dzięki Mrozkowi wynik się nie zmienił. Lecha też było stać na przebłyski dobrej gry ofensywnej. Velde bardzo dobrze obsłużył Czerwińskiego, spodziewając się od niego piłki zwrotnej, ten jednak uderzył, ale bez dobrego skutku. Ba Laoua efektownego rajdu nie zakończył dobrym strzałem. Gwizdek na przerwę publiczność przyjęła z ulgą, bo trudno było wierzyć w zwycięstwo Lecha.
W drugiej połowie Pogoń atakowała jeszcze częściej. Wywalczyła wiele rzutów rożnych, kilka razy Lech był o włos od straty gola. Salamon, obserwowany przez selekcjonera Probierza, naprawiając własny błąd w ostatniej chwili wybił piłkę z linii bramkowej. Kilka razy gracze Pogoni łapali się za głowy, gdy piłka nie chciała wpaść do bramki Lecha. Z czasem, jak było do przewidzenia, po szczecinianach zaczęło być widać trudy środowego półfinału Pucharu Polski, gdy konieczna była dogrywka. Wciąż sprawnie atakowali, ale z trudem przychodziło im wracać. Gdyby Lech był lepiej zorganizowany w kontratakach, mógłby pokusić się o zdobycie niejednego gola. Kilkakrotnie na przeszkodzie stawały niecelne podania, niewymuszone błędy.
Trochę lepiej zaczęło się w Lechu dziać, gdy nieźle grający, ale słabnący Sousa został zastąpiony przez Kwekweskiriego, a zmęczony aktywną grą Czerwiński przez Pereirę. Portugalczyk zaczął wreszcie podawać celnie, po jego zagraniach groźnie robiło się w polu karnym Pogoni. Jedno z podań przyniosło gola, gdy pika trafiła do Salamona, ten zaś skierował ją pod bramkę do Ishaka, a napastnik nie dał bramkarzowi szans. 34-tysięczna publiczność, która źle tolerowała niemrawą grę Lecha, wpadła w euforię. Nie było już gwizdów, które wcześniej słyszało się coraz częściej, lecz głośny doping.
W piłkarzy Lecha wstąpił nowy duch, wigoru nabrał Ishak, podania na skrzydła zaczęły wreszcie trafiać do adresatów, piłkarze Pogoni zachowywali się jak pięściarz po ciężkim i niespodziewanym ciosie. Mecz został przedłużony o 5 minut i dopiero w tym czasie goście zebrali się do ataku, zamknęli Lecha na jego połowie. Nie potrafili jednak oddać skutecznego strzału.