Gwizdy na Bułgarskiej. 40 tysięcy zawiedzionych

To był tegoroczny rekord frekwencji na meczach Lecha, za sprawą tysięcy uczestników akcji „Kibicuj z klasą”. Młodzi ludzie nie będą niestety dobrze wspominać wyprawy na stadion. Obejrzeli pokaz nieudolności piłkarzy, których przyszli wspierać, nasłuchali się kibicowskich gwizdów i niecenzuralnych przyśpiewek. Przekonali się, jak bardzo klubowi, z którym chcą się identyfikować „zależy” na nich i na zdobyciu mistrzostwa.

To prawda, że Mariusz Rumak nie jest znaną trenerską gwiazdą. Całkowitą prawdą jest też to, że zatrudniające go władze klubu nie zrobiły absolutnie niczego, by ułatwić mu pracę, umożliwić zaspokojenie kibicowskich marzeń. Wprost przeciwnie, od niepamiętnych czasów drużyna Lecha nie była równie słaba. Do tego jest nieprzygotowana do rywalizacji na wysokim poziomie, marna i nieliczna. Trener ma tylko dwóch prawdziwych skrzydłowych. Całkowicie zaskoczył zostawiając ich na ławce rezerwowych.

Cracovia to aktualnie zespół bardzo słaby, ciężko mu będzie uchronić się przed spadkiem, znajduje się nad przepaścią. Na tle tak kiepskiego rywala piłkarze Lecha prezentowali się jako drużyna zdecydowanie lepsza. Mieli znaczną przewagę w każdym elemencie, w przeciwieństwie do poprzednich spotkań oddawali celne strzały, stwarzali zagrożenie. Bramkarz Cracovii kilkakrotnie musiał ratować swą ekipę z opresji. Po prostopadłym podaniu do Ishaka musiał na raty zapobiegać utracie bramki. Z trudem obronił strzał oddany przez własnego obrońcę. Dwukrotnie celnie i mocno, w tym raz z dystansu uderzał Sousa, bardzo ruchliwy, będący pod grą, jedyny kreatywny piłkarz na boisku.

Piłkarze Lecha wykazują ostatnio braki techniczne. Ishak miał wielkie problemy z przyjmowaniem podań od kolegów, nawet Portugalczykowi uciekała piłka, mało produktywny był przyklejony do linii, rzadko wspomagający Ishaka w polu karnym Szymczak. Po serii podań w dobrej sytuacji znalazł się Kwekweskiri, który zwykle wie, jak się obchodzić z piłką. Miał ją na nodze, ale strzelił beznadziejne i ogromna szansa przepadła. Będący w lepszej dyspozycji Lech strzeliłby w pierwszej połowie co najmniej kilka bramek. Obecna drużyna atakowała jednym tempem, ale kiedy już stworzyła sobie dobre okazje, nie wykorzystywała ich.

W dodatku niewiele brakowało, by Cracovia ukarała nieskutecznego Lecha. Wyprowadziła piłkę bezpośrednio spod własnego pola karnego, Szymczak nie zapobiegł długiemu podaniu do Makucha, ten dziecinnie łatwo uwolnił się od nieudolnie interweniującego Andersssona, podał do Kalmana i kiedy wydawało się, że gol jest nieuchronny, piłka minęła słupek po zewnętrznej stronie. Lechowi się upiekło.

Nadzieja była w drugiej połowie. Wydawało się, że Lech wreszcie musi coś strzelić, nie walczy przecież z rywalem klasowym, lecz z ligowym słabeuszem. Wielka szansa pojawiła się tuż po przerwie. W dobrej sytuacji znów był Kwekweskiri, długo jednak zabierał się do oddania strzału, szukał lepszej pozycji, aż trafił w obrońcę. Lech wciąż miał inicjatywę i dużą przewagę w posiadaniu piłki, lecz narastała frustracja na boisku i na widowni. Rozległy się gwizdy, początkowo pojedyncze, potem coraz częstsze, były i okrzyki niewybrednie zachęcające piłkarzy do walki.

Trener dokonał zmian, wpuścił skrzydłowych. Ba Loua robił dużo zamieszania, ale nie potrafił obsłużyć kolegów, sam był załamany tym, co wyczynia. To samo działo się po drugiej stronie boiska, gdzie w obrońcami walczył Velde. Szymczak mógł przejść na środek boiska, był jednak zbyt zmęczony, by dać drużynie cokolwiek konkretnego. Gasł w oczach także Ishak. Zastępujący kontuzjowanego Anderssona Douglas katastrofalnie wykonywał rzuty rożne, inne dośrodkowania też z reguły były niecelne, nieliczne próby strzałów blokowali obrońcy. Piłka krążyła po obwodzie nawet wtedy, gdy Lechowi coraz bardziej się spieszyło, każde bojaźliwe wycofanie jej do obrońców wywoływało przeciągłe gwizdy widowni.

Cracovia próbował od czasu do czasu zaskoczyć Lecha atakiem, starała się trzymać piłkę jak najdalej od swego pola karnego, a kiedy znalazła się ona w rękach bramkarza „Pasów”, ten ordynarnie grał na czas, opóźniał jej wybicie. Ukradł w ten sposób dobre 10 minut, za co zapłacił cenę niewygórowaną – jedną żółtą kartkę. Powinien zobaczyć ich co najmniej kilka. Sędzia Przybył przedłużył mecz o 7 minut. Lech tego nie wykorzystał, choć nie bawił się już w rozgrywanie, starał się wrzucać piłkę w pole karne. Czynił to jednak beznadziejnie, piłka najczęściej opuszczała boisko, a bramkarz mógł rozpoczynać kolejną ceremonię wstrzymywania czasu.

Trybuny pustoszały jeszcze w czasie meczu, ludzie mieli dość oglądania tak żałosnej niemocy, a po ostatnim gwizdku nad Bułgarską słychać już było tylko przeciągły gwizd. Klub robi wszystko, by zachęcić kibiców do licznego przybycia na stadion, ale pion sportowy w każdym kolejnym meczu potwierdza, że nie przystaje jakością do całości. Właściciel Lecha powinien wreszcie wymienić osobę nadzorującą z ramienia zarządu tę część działalności.

Udostępnij:

Podobne

Nieprzyjazne wyniki meczów przyjaźni

Mecze Lecha z Arką Gdynia, Cracovią, wcześniej z Zagłębiem Lubin zawsze odbywają się w wyjątkowej atmosferze. Kibice obu drużyn często mieszają się, nie zasiadają w

Udany weekend pań z Lecha

W sobotę na Morasku juniorki Kolejorza – Lech UAM U18 Poznań, pokonały Medyk Konin U18 i są liderkami tabeli (na zdjęciach). Wynik – 6:1 (5:0).

Mirosław Jankowski nie żyje

Z Lechem Poznań był związany w latach 1976-1990, a więc w okresie, gdy klub wypływał na szerokie wody, wywalczył awans do ekstraklasy, pierwsze mistrzostwa krajowe