Zamurowanie własnej bramki przez Śląsk Wrocław nie musiałoby przynieść powodzenia, gdyby w normalnej formie byli piłkarze najwięcej dający Lechowi w ofensywie: Filip Marchwiński i Kristoffer Velde. Ten pierwszy był tego dnia mało widoczny, jakby ospały, niczym się nie wyróżnił. Norweg zagrał fatalnie, zepsuł mnóstwo akcji, inne zwalniał, nie dochodził do podań, pozwalał sobie odbierać piłkę, czasami przewracał się bez kontaktu z przeciwnikiem.
Tylko jeden piłkarz rozegrał w sobotę mecz bardzo dobry: Bartosz Salamon. To prawdziwa ostoja defensywy. Pozbawiał przeciwników szansy na zaskoczenie Lecha. Blokował uderzenia, przerywał akcje wślizgami, najwyżej wyskakiwał. Był niezastąpiony. Kiedy akurat zapędził się do przodu, a rywal kontratakował, i tak potrafił znaleźć się tam, gdzie trzeba. Mecz z VIP-owskiej loży obejrzał Michał Probierz. Taka forma obrońcy Kolejorza nie uszła jego uwadze. Można się spodziewać powrotu Bartka do reprezentacji.
Kiedy tylko stworzyła się okazja objęcia przodownictwa w tabeli za przyczyną straty punktów przez Jagiellonię, jeszcze przed meczem można było westchnąć z rozczarowaniem, ponieważ Lech nałogowo takich możliwości nie wykorzystuje. Najgorzej spisuje się wtedy, gdy inni grają dla niego. Potwierdziło się to niestety. Nie dał rady sforsować wrocławskiej defensywy i to goście mogą o sobie powiedzieć, że zrealizowali plan, przyjechali przecież do Poznania po remis. W defensywie są dobrze zorganizowani, potrafią też kontratakować i gdyby Lecha prowadził poprzedni trener, mający lekceważące podejście do gry obronnej i taktyki, mogliby strzelić gola, być może jedynego w meczu. Całe szczęście, że teraz Kolejorz broni dużo lepiej, nie jest lekkomyślny.
Ostrożna gra przełożyła się niestety na ofensywę. Lech stosował bezpieczne podania także atakując. Nie było zagrań ryzykownych, napędzających w przypadku niepowodzenia kontrataki. Na próżno samotnie stojący z boku pola karnego Gholizadeh wymachiwał rękoma, koledzy woleli podawać do partnera najbliższego i rozgrywać po obwodzie, jak za najgorszych czasów. Śląsk mógł się w takich sytuacjach czuć wręcz komfortowo, niczym bokser czekający za podwójną gardą, aż przeciwnik zmęczy się zadawaniem ciosów i będzie go można łatwo skarcić.
Ta kolejka niczego nie zmieniła. Prawdopodobnie ten stan utrzyma się przez kilka następnych, sześć czołowych zespołów nie straci szansy na mistrzostwo. Walka będzie trwała do końca. Wszystkie drużyny potracą punkty, niekiedy w sytuacjach niezrozumiałych, bo któż by się spodziewał, że skuteczna u siebie Jagiellonia w ostatnich sekundach uratuje punkt w starciu z niemal pewnym spadkowiczem z Chorzowa. W tej sytuacji większa determinacja Lecha mogłaby mu zapewnić tytuł. Mowa nie o determinacji trenera i piłkarzy, ale władz klubu, zachowujących się tak, jakby niespecjalnie ich zajmowała ta walka. Nie chodzi o słowa, bo można powiedzieć wszystko, ale o czyny. Takie, jak troska o mocny skład.
Lech ma mnóstwo wydatków, prowadzi i rozwija akademię przynoszącą mu dochody. Profesjonalny klub piłkarski nie zaistnieje bez sportowych sukcesów. Napędzają one rozwój także akademii, budują atmosferę, gwarantują postęp całego, wielowymiarowego przedsięwzięcia. Można odnieść wrażenie, że przy Bułgarskiej pierwsza drużyna owszem, jest ważna, ale nie jest najważniejsza. Spośród zespołów walczących o mistrzostwo Lech na największe możliwości na sukces, na uwolnienie czeka duży potencjał. Nikt się jakoś do tego nie kwapi, to już nie jest sezon stulecia klubu. Jeśli któreś trofeum w tym sezonie zdobędzie, to jakby od niechcenia, mimo kłopotów kadrowych.
Walka o tytuły to długa batalia. Trzeba dysponować mocną i liczną kadrą, by sobie pomóc. W Lechu piłkarze wykruszają się o wiele częściej niż w innych klubach, trzeba sobie radzić z jednym napastnikiem, zresztą lista tych, z których nie można korzystać, jest długa. Głębia składu to dziś abstrakcja. Przydałoby się więcej jakości na ławce rezerwowych, młodzież jej nie zagwarantuje. Przed meczem pucharowym z Pogonią piłkarze mają tylko dwa dni na odpoczynek, a zrobiło się ich tak niewielu, że trener ma poważny ból głowy. I tylko jemu oraz kibicom spędza to sen z powiek.