Lech dąży do zbudowania mocnej drużyny – tu nikt nie ma wątpliwości. Nie chce przespać decydującego momentu, gdy rozgrywa się mecze kluczowe. Nie wolno, wzorem lat poprzednich, próbować przeczekać, szukać tańszych alternatyw transferowych. Zniecierpliwienie kibiców narasta, mnożą się oskarżenia, że w Lechu priorytetami wciąż są ostrożność i wstrzemięźliwość.
– Gdzie te transfery?! – z takimi pytaniami spotykam się wiele razy dziennie. Zadają je znajomi i nieznajomi, a przyczyną ich stawiania nie jest nawiązanie lub podtrzymanie rozmowy na ulubiony temat, ale faktyczny niepokój. Ludzie nie chcą powrotu do smutnych czasów, gdy ligowe sukcesy nie znalazły przełożenia na międzynarodowe, bo jeśli klub nie przystępował do rywalizacji mocno osłabiony, to z pewnością nie wzmocniony. Oszczędność rzecz chwalebna, bo i ona może się przełożyć w bardziej odległej przyszłości na sukces. Nie może jednak przeszkadzać sukcesom teraźniejszym.
Lech musi zdyskontować mistrzostwo Polski. Kiedy, jak nie w tej chwili mógłby zacząć ciekawą pucharową przygodę, wykorzystać finansową przewagę nad konkurencją krajową i pierwszy raz od trzech dekad obronić tytuł? Czołowemu polskiemu klubowi nie wypada odnosić sukcesów aż tak sporadycznych. Radość kibiców z triumfu ekipy Macieja Skorży dlatego była tak wielka, że długo trzeba było na niego czekać. Coś, co dla Lecha, przy jego możliwościach, powinno być chlebem powszednim, jest rzadko smakowanym rarytasem.
Kiedy Lech sięgał po poprzednie dwa tytuły, pozbawiał się szansy przystąpienia do pucharowej rywalizacji z lepszą drużyną. Nie spieszyło mu się z transferami, czekał na lepsze okazje. Dobrym przykładem jest spóźnione pozyskanie Rudniewa. Sprowadzenie tego super strzelca z Węgier przed odpadnięciem z Ligi Mistrzów przerosło możliwości klubu. Co najgorsze, nikt nie wyciągał z takich przypadku wniosków. Determinacja w szukaniu wzmocnień nie ujawniła się.
Do tegorocznej pucharowej przygody Lech przystępuje osłabiony, pozbawiony Kamińskiego i Kownackiego, którzy odeszli, bo musieli oraz Tiby, którego klub już nie chciał. Pozyskiwanie nowych zawodników idzie jak po grudzie. A właściwie w ogóle nie idzie. Piłkarze, o których Lech się stara, już dawno powinni być w klubie. Nie wiadomo, czy w ogóle przyjdą. Być może trzeba będzie sięgać po warianty alternatywne, mocno spóźnione. Latem ubiegłego roku też długo czekaliśmy na wzmocnienia. Wtedy jednak Lech rywalizował tylko w lidze i Pucharze Polski. Za chwilę sytuacja może się powtórzyć.
W eliminacjach do Ligi Mistrzów trafił się nam mocny rywal. Jeśli Lechowi, mimo osłabień, uda się przebrnąć przez tę przeszkodę, następna wcale nie będzie łatwiejsza, bo nie Kolejorz stanie do rywalizacji z mistrzem Szwajcarii jako faworyt. Mistrz Polski z pewnością chciałby być gotowy do takiej konfrontacji, ale jakoś nie może przekroczyć granicy niemożności. Wszystko to w sytuacji, gdy trzeba sprostać wymaganiom kibiców, wykorzystać entuzjazm marketingowo.
Ludzie rządzący klubem, zwłaszcza sportową jego częścią, muszą zdawać sobie sprawę z oczekiwań, jakie rozbudzili. Nie wolno wyhamować, wrócić do prowadzenia spokojnego rodzinnego biznesu. Byłoby to marnotrawstwem. Nie wierzę, by ktokolwiek w klubie miał to w planie. Nie gaśmy więc emocji. Przegrane sparingi po nieciekawej grze i nieciekawe doniesienia transferowe napawają niepokojem, budzą podejrzenia i porównania. W obecnej sytuacji wszystko, co podtrzyma entuzjazm, jest na wagę złota.
Józef Djaczenko