Dobrego trenera poznaje się po tym, że z graczy o przeciętnych umiejętnościach potrafi stworzyć wygrywającą drużynę. Przeciwieństwem jest „fachowiec”, który marnuje potencjał swych graczy. Lepsze by mieli wyniki, gdyby się skrzyknęli i po prostu dla przyjemności pograli sobie w piłkę, bez żadnych założeń pseudo taktycznych.
Najważniejsza drużyna w Polsce, reprezentacja, nie ma niestety szczęścia do dobrych selekcjonerów. W przeszłości było ich raptem kilku. Nie można powiedzieć, by każdy kolejny coś do reprezentacji wnosił. Raczej było odwrotnie, a w ostatnich latach obserwujemy postępujący proces marnowania możliwości dobrych zawodników. Zbigniew Boniek podjął w swym życiu mnóstwo dobrych decyzji. Podejmował i złe. Z tych drugich najgorsze dotyczyły powoływania selekcjonerów.
Trudno zgadnąć, jakimi przesłankami się kierował wybierając Jerzego Brzęczka, skądinąd miłego człowieka i dobrego niegdyś piłkarza, potem przeciętnego ligowego trenera, wcale nie lepszego od wielu innych. Prezes PZPN dość późno się zorientował, że przestrzelił. Drużyna grała nieciekawie, selekcjoner nad nią nie panował, nie cieszył się przesadnie dużym autorytetem wśród czołowych piłkarzy. Boniek bez skrupułów pożegnał się z Brzęczkiem zastępując go kolejnym „cudotwórcą”. Jedną złą decyzję chciał naprawić inną.
Paulo Sousa ma do dyspozycji piłkarzy, z których taki trener, jak prowadzący Albanię, doświadczony i mądry Edoardo Reja, stworzyłby prawdopodobnie solidną ekipę, wykorzystując potencjał dobrych zawodników. We wtorek Albania przystąpiła do meczu z Polską bez swych najlepszych graczy. Jednak potrafiła Polakom poważnie napsuć krwi, zagrażać im nieustannie – za sprawą systemu gry, ciekawego ustawienia. Przeciętni piłkarze stworzyli dobry kolektyw.
Faworyzowani biało-czerwoni (w tym meczu biali), mając w składzie zawodników z najlepszych lig w Europie, oddali raptem dwa celne strzały. Zęby bolały od obserwowania ich męczarni. Skonstruowanie sensownego ataku przekraczało ich możliwości. Wymieniali podania głównie w obronie, daleko od rywali. Paulo Sousa, po wielu miesiącach pracy, nie wypracował prostych schematów ofensywnych. Trenera-partacza poznajemy po tym, że jego drużyna jest słabiutka w obronie, łatwo jej strzelić gola. Nie może być inaczej, gdy w każdym meczu widzimy inny skład. Niektóre zmiany, powiedzmy to sobie szczerze, trzeba uznać za idiotyczne. Taki „zespół” jest bezradny, gdy rywal sprawnie operuje piłką.
Wciąż są szanse zakwalifikować się do mistrzostw świata, co nie jest wielkim wyczynem mając „Lewego” i innych dobrych graczy. Najwięcej zależy od losowania, bo wystarczy trafić na zespół grający w piłkę, by stać się bezradnym. Dziesiątki milionów Polaków marzą o reprezentacji, z której byliby dumni, której nie trzeba byłoby się wstydzić. Komentatorzy telewizyjni na siłę doszukują się jakichkolwiek pozytywów w grze, przebłysków normalności, starają się nie dostrzegać piłkarskiej żenady. Wszyscy są tym już zmęczeni.
Różnicę między trenerami najłatwiej dostrzec w Lechu. Przekonać się, że więcej niż od nich zależy od tych, co ich powołują. Niektórzy piłkarze twierdzą, że od każdego szkoleniowca, który ich prowadził, mogli się czegoś nauczyć. Przy Bułgarskiej zmiany trenerów następowały raz za razem, ale niewielu odchodzących, a raczej wyrzucanych zostawiło po sobie coś wartościowego. Raczej spaloną ziemię. Nie wiemy, w jaki sposób rozstanie się z klubem obecny trener. Na razie jego praca budzi uznanie. Postępuje racjonalnie, swoje decyzje sensownie uzasadnia.
O Czesławie Michniewiczu, jego najbliższym przeciwniku mówi się, że to przyszły selekcjoner. Ma w sobie to coś, czego nie znajdziemy u „wynalazków” prezesa Bońka. Przede wszystkim – potrafi wygrywać mecze teoretycznie nie do wygrania. Może Czesław się doczeka. Jednak gdyby prezes PZPN postawił w przyszłości na Macieja Skorżę, też by się nie zawiódł. Jego prawą ręką w Lechu jest Rafał Janas. Niegdyś współpracował z jego ojcem. Gdzie? W reprezentacji narodowej. Nie firmował jej, ale jak twierdzą wtajemniczeni, nie jest prawdą, jakoby był tam postacią marginalną.