Szwedzki przeciwnik Lecha miał być drużyną lepszą niż poprzedni rywal z Norwegii. Tymczasem Kolejorz odniósł na własnym stadionie zadziwiająco łatwe zwycięstwo. Wynik 2:0 daje duże szanse na historyczny dla polskiego futbolu awans do ćwierćfinału Ligi Konferencji, ale jeszcze go nie gwarantuje. Gdyby w samej końcówce Michał Skóraś zachował odrobinę zimnej krwi, można byłoby być pewnym ogromnego sukcesu.
Już pierwsze minuty meczu pokazały, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Djurgårdens IFstosował pressing, próbował wyprowadzać błyskawiczne ataki, ale nie wychodziło mu to. Przewaga należała do gospodarzy, których niósł świetny doping 40 tysięcy kibiców. Już w pierwszych minutach bramkę mógł zdobyć Filip Szymczak. Lech grał pewnie i spokojnie, oddawał groźne strzały z dystansu (Murawski), atakował z wyrachowaniem, ale w jego grze ujawniły się stare grzechy – niecelne podania i proste straty.
Najbardziej szwankowało to, z czym ekipa van den Broma nijak sobie nie radzi – szybkie przechodzenie z fazy obrony do ofensywy. Kiedy po przejęciu piłki wystarczyło wykonać kilka podań, by zaskoczyć Szwedów, Lech się gubił. Całe szczęście, że na bokach boiska klasę pokazywali ofensywnie usposobieni portugalscy boczni obrońcy. Pereira ma na sumieniu kilka poważnych błędów, ale i niemało bardzo dobrych zagrań. Rebocho kolejny raz rozegrał dobre spotkanie.
W pierwszej połowie wyższość Lecha nie podlegała dyskusji, choć nie stosował huraganowych ataków, grał swoje. Szwedzi nie mieli pomysłu i jakości, gubili się, widać było, że nie są w pełni sezonu. Eriksson, klasowy ich gracz i kapitan, wyróżniał się tylko wymachiwaniem rąk w stronę francuskiej pani arbiter. Po pół godzinie przewaga Lecha została udokumentowana golem po stałym fragmencie. Faulowany był Ishak, do piłki podeszli portugalscy obrońcy. Rebocho symulował uderzenie, Pereira znakomicie podał do Milicia, który wyskoczył wyżej niż obrońcy i spokojnie głową przelobował bramkarza.
Po przerwie Lech znów stworzył dobrą okazję bramkową, ale potem ujawniła się przewaga Szwedów atakujących frontalnie, starających się zamykać Lecha na jego połowie. Mogliby zostać skarceni kontratakiem, gdyby tylko Kolejorz potrafił takie wyprowadzać. Grał tak, jakby jednobramkowe prowadzenie go satysfakcjonowało. Rozgrywał spokojnie i ostrożnie, najchętniej przebywał na własnej połowie, nie kwapił się do ofensywy. Jednak w końcowych minutach, gdy Szwedzi coraz mocniej naciskali, wystarczył rajd Skórasia i seria błędów szwedzkich obrońców. Ba Loua przejął piłkę, mądrze podał do Marchwińskiego, który spokojnym strzałem przy słupku dał Lechowi dwubramkowe prowadzenie.
W ostatnich minutach nie mający niczego do stracenia Szwedzi mocno natarli, egzekwowali stale fragmenty. Francuzka przedłużyła mecz o 5 minut, podczas który Lech starał się nie stracić gola, ale po przejęciu piłki Skóraś popędził z nią do przodu i będąc w dobrej sytuacji mógł podać do Ba Louy, mógł precyzyjnie strzelić. Podpalił się jednak i uderzył jak mocno, tak niecelnie i przepadła szansa na faktyczne zapewnienie sobie awansu. Na szczęście i tak jest on blisko, wystarczy nie przegrać w rewanżu wyżej jedną bramka.