Dlaczego Lech nie szanuje samego siebie?

Tego meczu kibice Lecha nie mogli oglądać bez wstrętu. W ostatnich miesiącach zdarzało im się wstydzić za grę swej drużyny, ale ten mecz był wyjątkowo paskudny, wręcz nie do oglądania, szczególnie w pierwszych fragmentach. Wydawałoby się, że solidnie opłacani piłkarze o wysokich, potwierdzonych umiejętnościach nie potrafią się pokazać z aż tak beznadziejnej strony. Dali jednak radę.

Skoro kibice, zmuszeni do oglądania czegoś takiego przeżywają gehennę, to jak bardzo muszą cierpieć władze klubu? To one odpowiadają za jego markę, opłacają piłkarzy, firmują całe to przedsięwzięcie, żyją z niego. Czy ludzie ci powinni teraz udawać, że nic złego się nie stało, tak jak nic nie stało się w Szczecinie, w Częstochowie? Ta drużyna to autorskie dzieło właściciela klubu. Czy tylko on nie dostrzega jakości swej pracy?

Wiadomo od dawna, że Lechowi nie idzie po przerwach na mecze reprezentacji. Tym razem jednak pokazał się jako grupa zawodników mających wszystkiego dość jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Wielkie szczęście, że na jej drodze stanęła Stal Mielec, a nie zespół bardziej klasowy, bo do długiej serii klęsk można byłoby dopisać jeszcze jedną. I tak było blisko kompromitacji całkowitej, bo Lech nie podjął walki. Bronił się przed Stalą, popełniał rażące błędy, przegrywał indywidualne pojedynki. Operował piłką w zwolnionym tempie, ale i tak tracił ją prawie natychmiast, trudno mu było wymienić dwa-trzy celne podania.

Dla nikogo nie jest tajemnicą, że siłą ekipy z Mielca jest umiejętność wykorzystywania stałych fragmentów, więc nie wolno stwarzać jej na to wielu szans. Tymczasem Lech się uparł, by notorycznie wybijać piłkę na róg. Nie dość, że pozwalał się tłamsić piłkarzom o bez porównania niższej wartości, to jeszcze dawał im kolejne szanse na gola. Tylko w pierwszej połowie Stal wykonała siedem rzutów rożnych, do tego kilka groźnych rzutów wolnych. Za każdym razem kotłowało się na przedpolu Mrozka, niewiele brakowało do nieszczęścia.

Kiedy Lech złapał równowagę i przestał się tylko bronić, okazał się równie nieskuteczny, jak w większości meczów w tym roku. Tworzenie okazji bramkowych przychodziło mu trudno, grał bowiem jednym tempem, jakby nie chciało mu się przyspieszyć, zagrać odrobinę odważniej. Szczególnie było to widoczne u Velde, który nawet już nie wchodził w dryblingi, ale biernie czekał, aż mu piłkę odbiorą. Wystarczyło mu, po błędzie rywala, jedno wyjście do prostopadłego podania, by stworzyć sobie szansę na bramkę. Musiałby mieć takich jeszcze kilka, ale gracze Stali mylili się tylko sporadycznie, mogli też liczyć na bramkarza.

Po meczu piłkarze Lecha musieli tłumaczyć się przed kibicami, którzy przejechali w święta setki kilometrów, by oglądać ulubieńców w akcji. Fani byli nie tylko rozczarowani, ale i zdegustowani tym, co musieli oglądać. Gracze spuścili głowy, bo wiedzą, jak zagrali i jak nadzieje na mistrzostwo idą w piach. Wydawało się, że potrafią wykorzystać tracenie punktów przez głównych rywali, ale sami grają jeszcze gorzej i przy takiej postawie bardziej niż mistrzostwo prawdopodobny jest brak kwalifikacji do europejskich pucharów.

Piłkarze wysłuchali narzekania kibiców i o tym meczu zapomnieli, bo w klubie raczej nikt im głowy suszyć nie będzie. Zarząd skupia się na czymś ważniejszym, trzeba przecież zbudować jeszcze lepszą drużynę.

Udostępnij:

Podobne