Po beznadziejnym meczu w Białymstoku, we wtorek i sobotę mieliśmy się przekonać, jak ten blamaż wpłynął na mentalność piłkarzy Lecha. Po tym pierwszym wydarzeniu wiemy tyle samo, co przed nim. Nie zauważyliśmy chęci przełamania się, pokazania choćby kawałka dobrej piłki. Awans był bezproblemowy, ale został osiągnięty skromnym nakładem sił. W obozie Lecha nawet uniknięcie kompromitacji uznawane jest za sukces.
Nie pokazali się zawodnicy, do których w ostatnim meczu ligowym można było mieć najwięcej zastrzeżeń. Tacy, jak internacjonał Salamon, który dał Jagiellonii niespodziewane i wcale nie zasłużone zwycięstwo. Nie było też słabego w tamtym spotkaniu Kamińskiego, nieskutecznego Ishaka, a Ba Loua pokazał się tylko na chwilę. Trochę dłuższy występ zanotował Kwekweskiri.
Przeciwnik Lecha był tak przeciętny, że trudno na jego tle ocenić gości, czyli… piłkarzy Lecha. Grali spokojnie, podawali do najbliżej stojącego (bo prawie nikt nie biegał) kolegi, a każda próba zastosowania czegokolwiek bardziej ryzykownego przynosiła stratę. Pomyłek było mnóstwo, wiele podań nie doszło do celu, pierwszoligowcowi wystarczało przesuwać się we własnym polu karnym, by zatrzymać markującego atak pozycyjny Lecha.
W drugiej połowie gra była trochę szybsza, ale równie niedokładna. Dużo strat zanotował Ramirez, który otrzymał szansę gry od początku. Wiemy już, że stawiający na Amarala trener ma rację. Tylko kilka zagrań Hiszpana było z wyższej półki, choćby jego strzał w słupek, po którym Kozubal mógł zdobyć swego pierwszego gola dla Lecha. I właśnie to osiągnięcie 17-latka (na zdjęciu) jest największym pozytywem meczu pucharowego, oczywiście nie uwzględniając realizacji celu podstawowego, czyli awansu.
Prawdziwa weryfikacja klasy i formy Lecha nastąpi więc dopiero w sobotę, gdy do Poznania przyjedzie niepokonany do tej pory Śląsk. To będzie mecz o liderowanie w tabeli. Kto go wygra, przerwę w rozgrywkach spędzi na czele tabeli. Gdyby nie mecz w Białymstoku, można byłoby stawiać na Lecha z nadzieją, że nie zawiedzie. Teraz jednak wiemy, że to, co niespodziewane i fatalne, może się zdarzyć w każdej chwili, bo Lech to ciągle Lech, niezależnie od tego, co już osiągnął nowy trener i jakich zawodników pozyskał.
Dwa najbliższe mecze mają dać odpowiedź na pytanie, czy Lecha stać na ligowy triumf. Przed przerwą w rozgrywkach trzeba pokonać Śląsk, a tuż po niej rozprawić się z Legią, wtedy wszystko, co najtrudniejsze będzie za Kolejorzem. Wiemy niestety, że najtrudniejsze mogą się okazać mecze łatwe. Kibice są więc ostrożni w przewidywaniach. Po zwycięstwie w Białymstoku w sobotę notowalibyśmy kolejny tegoroczny rekord frekwencji. Nastroje niestety przygasły. Na trybunach zasiądzie ludzi sporo, ale zabraknie tych rozczarowanych poprzednią kolejką. W ostatnich sezonach klub zraził do siebie znaczną część kibiców. Teraz musi liczyć na tzw. kibiców sukcesu. A sukcesy się tu deficytowe.