Trener Lecha nie sprawia wrażenia niepokojącego się o posadę w Poznaniu. Przed ostatnim meczem w tym roku jest jednak w sytuacji nieciekawej. Nawet jeśli Lech w Radomiu wygra, nie zatrze fatalnego postrzegania półrocza pełnego rozczarowań, historycznych kompromitacji. Ewentualna strata punktów potwierdzi, że drużyna nie jest we właściwych rękach, obecny układ wyczerpał się. Kibicowskie opinie są podzielone. Jednak jeśli nawet niektórzy stoją murem za van den Bromem, a inni nie mogą się doczekać jego zwolnienia, to wszyscy oczekują pokonania Radomiaka.
Można liczyć, że wiosną zobaczymy zupełnie innego, odrodzonego, świetnie przygotowanego, znajdującego się w meczowym rytmie Lecha. Wiara ta jest jednak naiwna. Przekonują o tym poprzednie okresy przygotowawcze i inne okresy bez gry, po których Kolejorz nigdy nie był sobą. Za każdym razem potrzebował czasu na odzyskanie dyspozycji sprzed przerwy. Wyjątkiem jest ostatni okres przygotowawczy, po którym drużyna do poprzedniej formy nie wróciła wcale.
Gdyby więc porównać ryzyko związane z pozostawieniem trenera na stanowisku lub skróceniem jego kontraktu, trzeba byłoby stwierdzić, że ten pierwszy wariant ma sens tylko wtedy, gdy priorytetem nie jest sportowy wynik na koniec sezonu. Pozwoliłby oszczędzić pieniądze, nie robić sobie kłopotu, spokojnie dograć do końca nie zawracając sobie głowy wynikami, a potem spokojnie zastanawiać się, co jest korzystniejsze – zmiana trenera czy przedłużenie z nim umowy.
W żadnym innym klubie John van den Brom nie mógłby liczyć na podobną wyrozumiałość. Tu sportowy sukces jest ważny, wszyscy liczą na triumfy, ale nikt nie ma zamiaru dla nich ginąć. Nikt nigdy nie postawi wszystkiego na jedną kartę. Wynika to z mentalności ludzi podejmujących najważniejsze decyzje. Wszystko można o nich powiedzieć, tylko nie to, że są fanatycznymi kibicami. Sytuację oceniają na chłodno. Unikają ryzyka, wzrostu oczekiwań. Jeśli nawet sportowy sukces stanie się faktem, to natychmiast po jego osiągnięciu odpuszczają, nie chcą się rozpędzić, rozbudzać emocji. Preferują spokojne prowadzenie piłkarskiego biznesu.
Media coraz częściej informują, że posada trenera jest zagrożona, że klub rozgląda się za jego następcą, bada rozmaite rynki. Rzeczywistość jest jednak inna. Jeśli faktycznie ktoś sprawdza, gdzie można znaleźć ewentualnego zmiennika, to nie po to, by szybko po niego sięgnąć, ale by mieć ewentualność na wypadek, gdy wszystko zacznie się walić. Klub wielokrotnie stawał przed koniecznością gwałtownej zmiany trenera w trakcie sezonu, niemal z dnia na dzień. Taka sytuacja znacznie częściej występowała niż czekanie na koniec kontraktu.
Możemy więc być pewni, że Holender przygotuje drużynę do gry w drugiej części sezonu. Od razu stanie przed piekielnie trudnym zadaniem – gry z wszystkimi najpoważniejszymi rywalami, trudnego starcia o awans do półfinału Pucharu Polski. Gdyby Lech grał tak, jak przez całą jesień, drużyna o prawdopodobnie najmocniejszym składzie w lidze szanse na sukces pogrzebałaby natychmiast. Nikt nie przewidzi, jak zareagowaliby kibice, co by się działo. Ryzyko jest poważne, do stracenia jest mnóstwo, łatwo zniszczyć wszystko, co klub osiągnął od momentu zaangażowania Macieja Skorży.
Teraz jednak najważniejszy jest mecz z Radomiakiem, zespołem o zdecydowanie mniejszym potencjale, ale prowadzonym przez Macieja Kędziorka, który Lecha zna dłużej, a kto wie czy nie lepiej niż obecny jego trener. Wszyscy wiedzą, jak zagra Lech, bo jest to czynnik niezmienny, żadna taktyka tu nie obowiązuje, ale nikt nie wie, jak to wykorzysta nowy trener drużyny z Radomia.