Bez litości dla przyjaciół z Krakowa

Baliśmy się bezproduktywnego bicia głowa w mur przez Lecha, żelaznej obrony Cracovii i jej groźnych kontr, czyli powtórki sprzed tygodnia, dramatycznej bezradności i trwonienia punktów przez mistrzów Polski. Tymczasem Kolejorz zadziwiająco łatwo rozstrzygnął mecz przyjaźni na swoją korzyść, pokonując gości ich własną bronią. Już do przerwy wynik był rozstrzygnięty po trzech błyskawicznych atakach Lecha. Wszystkie gole wypracował najlepszy na boisku Velde.

Zaczęło się tak, jak należało się spodziewać. Cracovia ustawiła w linii pięciu obrońców, przed nimi operowali kolejni defensywnie nastawieni gracze. Trudno się było przez to przedrzeć. Lech starał się tym razem nie podawać sobie piłki po obwodzie, mozolnie budować akcji. Kierował dłuższe podania za plecy krakowskich defensorów. Jedynym tego rezultatem były gwizdki sędziego Szymona Marciniaka, gdy chorągiewka jego asystenta wędrowała w górę. W ten sposób łapani w pułapki byli Velde i Marchwiński.

Cracovia miała konkretny plan na to spotkanie. Po przechwycie piłki wyprowadzała błyskawiczne ataki, w kilka sekund meldowała się na przedpolu Bednarka, z czego jednak nie wynikały groźne sytuacje, choć należało się spodziewać, że któraś z kolejnych prób się powiedzie, jeśli tylko będą się często powtarzać. Jednak tym razem Lech zagrał inaczej niż w poprzednich meczach, gdy nie potrafił sforsować zasieków obronnych rywala. Nastawił się na grę, z której słynie Cracovia – natychmiastowe podania z głębi pola do operujących z przodu graczy ofensywnych.

Już pierwsza taka próba przyniosła gola. Velde został przez Sobiecha, a było to jedyne w meczu dobre zagranie jedynego napastnika Lecha, wyprowadzony na pozycję sam na sam, minął zwodem rzucającego mu się pod nogi bramkarza i znalazł się z piłką przed pustą bramką. Nie dokonał niemożliwego, nie spudłował, czego obawiali się widzowie znający już dobrze tego gracza, lecz lekko posłał piłkę do siatki. Cracovia była całkowicie zaskoczona takim obrotem sprawy, ale nie zdążyła nawet wziąć oddechu, gdy straciła podobnego gola. Znów bohaterem był Velde, który podaniem w stylu Gergo Lovrencsicsa, obsłużył Marchwińskiego. Jemu także pod nogi rzucił się bramkarz, ale umiejętnie posłana podcinką piła, ocierając się o słupek, wpadła do krakowskiej bramki.

Wydawało się, że Lech zejdzie na przerwę z dwubramkowym prowadzeniem, bo Cracovia w ofensywie była zupełnie bezradna, łatwo dawała sobie odbierać piłkę. Jednak padł jeszcze gol do szatni. Znów asystował Velde, znów zewnętrzną stroną buta posłał piłkę do Skórasia w tak magiczny sposób, że ten znalazł się sam na sam. Kolejna podcinka i mecz został rozstrzygnięty już w pierwszych 45 minutach, ku wielkiej radności 31 tysięcy kibiców, wśród których było wielu uczniów, uczestników akcji „kibicuj z klasą”.

Trzeba było rozegrać jeszcze jedną połowę. Lechowi nigdzie już się nie spieszyło, grał na luzie, a Cracovia ciągle była nijaka. Dopiero w ostatnich minutach mocno nacisnęła starając się ratować honor, nic jej jednak nie wychodziło. Na boisku więcej było zabawy niż prawdziwej walki. Piłka płynnie krążyła między graczami Kolejorza, któremu nie zależało na strzelaniu kolejnych goli, ale każdą okazję na rozegranie ciekawego ataku starał się wykorzystać choćby po to, by sprawić radość obecnym na trybunach dzieciakom. Czwarty gol był o włos, gdy doskonały strzał oddał Douglas. Bramkarz odbił piłkę z dużym trudem. Trafiła ona do „Marchewy”, który strzelił, ale obrońca zdołał z dużym szczęściem interweniować.

Wyjątkowo dobrze do samego końca pobytu na boisku grał Velde. Owszem, tracił piłkę po niedanych dryblingach, był więc sobą, ale przeprowadzał też akcje wyśmienite, a jego asysty dowodziły dużej klasy. Dla odmiany znów nieobecny ciałem był Sobiech. Prowadzący w tym spotkaniu drużynę trener Denny Landzaat bardzo późno zdecydował się na zmiany. Kilka minut otrzymał od niego młodziutki Antczak.

Udostępnij:

Podobne