W Lechu po staremu. Wyjazdowa niemoc trwa

Mieliśmy oglądać marsz po mistrzostwo, przerwanie ofensywnej bezradności. Tymczasem w Gdyni „podziwialiśmy” jeszcze jeden nijaki mecz i przedłużenie rozpaczliwie długiej serii bez wyjazdowego zwycięstwa. Lech znów był żałośnie bezradny, mało agresywny. Brakowało mu kreatywności. Bezbramkowy remis, tylko jeden celny strzał to wielki wstyd. Transfery były tanie, ale przyjdzie drogo za to zapłacić.

Do Lecha w przerwie zimowej przyszło czterech nowych piłkarzy. Żaden z nich nie znalazł się w wyjściowej jedenastce. Trener desygnował do gry niemal taki sam skład, z jakiego skorzystał w ostatnim spotkaniu ubiegłego roku. Wiadomo było, że rekonwalescent Matus Putnocky poczeka na grę w lidze i że Mario Situm musi opuścić jeden mecz z powodu nadmiaru żółtych kartek. Można więc powiedzieć, że Nenad Bjelica nikogo nie zaskoczył. Diametralnie natomiast zmieniła się ławka rezerwowych, na której zasiedli wszyscy nowi gracze.

Agresywnie grały od początku obie drużyny, żaden piłkarz nie miał swobody, każdy musiał sobie radzić z naciskiem przeciwnika. Lech w pierwszych minutach dłużej utrzymywał się przy piłce, próbował atakować lewą stroną boiska. Niecelny strzał oddał Jevtić, wystarczyło jednak, by Arka zastosowała długi przerzut, a pod bramką Buricia powstało zamieszanie i defensorzy dwukrotnie musieli się ratować wybijaniem piłki na róg.

W miarę upływu czasu ujawniała się przewaga stosującej najprostsze środki Arki. Nie dość, że była zdeterminowana, często odbierała piłkę, to potrafiła zamykać Lecha na jego połowie, atakować frontalnie. Goście nie potrafili rozwinąć skrzydeł, tylko kilka razy zaatakowali groźniej. Nie dochodzili do strzałów, wiele podań było niecelnych. Nie udawały się szybkie ataki, za każdym razem gracze Arki potrafi niemal w komplecie wrócić na swoją połowę i trudno było się przez taką zaporę przebić. To gospodarze oddali pierwszy w meczu celny strzał. Burić musiał sparować na róg mocne uderzenie Marciniaka.

Gra Arki zmuszała Lecha do ataku pozycyjnego, a z tym sobie nie radził – nie było ani strzałów z dystansu, ani szybkiego rozegrania, ani celnych dośrodkowań. Można było liczyć tylko na to, że z upływem minut gospodarze nie będą już tak zdyscyplinowani, skupieni blisko siebie. W pierwszej połowie nic na to nie wskazywało. Arka potrafiła przeprowadzić doskonałą akcję, na jaką Lecha nie było stać. Dzięki szybkim podaniom z pierwszej piłki błyskawicznie przeneśli grę w pole karne Lecha i gdyby Zarandia strzelił dokładniej, monotonnie grający Kolejorz by przegrywał.

W pierwszej połowie oglądaliśmy takiego samego Lecha, jak jesienią. Drugą rozpoczął trochę agresywniej, ale długo w tym nie wytrwał. Ataki pozycyjne jak zwykle nie przyniosły rezultatu, brakowało pomysłów, Arka była na taką grę przygotowana i dobrze sobie radziła. Przed dobrą szansa stanął Gytkjaer. Otrzymał podanie od Kostewycza, uderzył błyskawicznie, lecz niecelnie. Po kilku minutach zszedł z boiska z kontuzją, przeciwnik kopnął go w ferworze walki w twarz. Zadebiutował dzięki temu Chobłenko, niczego dobrego nie pokazał. Bywały okresy, gdy Lech uzyskiwał przewagę dzięki większym piłkarskim umiejętnościom. Brakowało mu jednak zdecydowania, agresywności, czyli tego, co od początku było atutem Arki.

Dopiero po 70 minutach gry Lech oddał pierwszy w tym meczu celny strzał. Po rzucie wolnym powstało wielkie zamieszanie, piłka trafiła do Dilavera, który uderzył mocno, ale trafił tam, gdzie stał bramkarz. Uwidoczniła się przewaga atakującego Lecha. Gospodarze już nie biegali do przodu tak często, jak w pierwszej połowie. Trzeba jednaj było na nich uważać. Wystarczył jeden szybki atak, by obrona Lecha została zaskoczona i w ostatniej chwili piłkę na róg musiał wybić Burić. Gościom brakowało pomysłu na rozegranie skutecznego ataku, dokładnie tak samo, jak przez całą jesień. Podawali sobie piłkę w środku pola, z czego nic nie wynikało.

W ostatnim kwadransie trener Bjelica postanowił grać na dwóch napastników. Na boisku pokazali się Tomasik i Koljić, opuścili je Kostewycz i Barkroth. Niemal natychmiast mogła paść bramka dla Arki po kolejnym szybkim ataku. Zmiana ustawienia Lechowi nie posłużyła, nie konstruował dobrych akcji. W ostatnich minutach to Arka była bardziej zdeterminowana, by wygrać, Kolejorz bronił się całą drużyną wybijając piłkę na oślep. Z taką postawą, jakością gry Lech ani swego stadionu nie zapełni, ani niczego nie wygra.

Arka Gdynia – Lech Poznań 0:0

Żółte kartki: Marcjanik – Janicki

Arka: Pavels Steinbors – Damian Zbozień, Frederik Helstrup, Michał Marcjanik, Adam Marciniak – Antoni Łukasiewicz, Luka Zarandia (65. Grzegorz Piesio) – Mateusz Szwoch, Andrii Bogdanov, Patryk Kun (78. Michał Nalepa) – Ruben Jurado (88. Michał Żebrakowski)

Lech: Jasmin Burić – Robert Gumny, Rafał Janicki, Emir Dilaver, Wołodymyr Kostewycz (78. Piotr Tomasik) – Łukasz Trałka, Maciej Gajos, Mihai Radut – Nicklas Barkroth (78. Elvir Koljić), Christian Gytkjaer (57. Ołeksyj Chobłenko), Darko Jevtić

Widzów: 12,5 tys.

Udostępnij:

Podobne

Bez dobrego rozwiązania

Blamaż Lecha w Krakowie odebrany by został jeszcze gorzej, gdyby nie równie „wspaniałe” wyniki ligowej czołówki. Strata Kolejorza, mimo beznadziejnej gry i porażek, w zadziwiający

Zrobili z Lecha pośmiewisko

Kim trzeba być, żeby doprowadzić swoją firmę, zresztą nie byle jaką, bo znajdującą się w centrum uwagi, kochaną przez tysiące fanów, do takiego stanu? Można