W Lechu nadal grają piłkarze lepsi niż w wielu klubach naszej ligi. Imponująca mocą i klasą drużyna sprzed 6-7 lat już dawno poszła w rozsypkę, do klubu w międzyczasie trafiali zawodnicy, na których nikt by tu wcześniej nawet nie spojrzał, ale i tak nie można powiedzieć, że obecny zespół jest słabiutki. Dobra praca mądrego trenera mogłaby go zaprowadzić na podium, ale to wszystko, na co go stać. Niezbędne minimum, bez szaleństw i gwiazd, za które trzeba byłoby zapłacić, bez porywania się na najwyższe cele – na tym w praktyce polega „mentalność zwyciężania”, o której czytaliśmy w oświadczeniu zarządu klubu po zwolnieniu Jana Urbana.
Od siedmiu lat Lech rozwija się (choć to słowo na wyrost) według stałego rytmu. Jedna, druga kompromitacja, sytuacja kryzysowa, wściekłość i żal kibiców, kilka tygodni lub miesięcy marazmu, wywalenie trenera, zaangażowanie kolejnego „szkoleniowca na lata”, który posprząta po poprzedniku, ale za jakiś czas drużyna, od której niczego wielkiego się nie wymaga, a której klęski przyjmuje się z wyrozumiałością, znów pogrąża się w kryzysie. Klub prowadzony jest z żelazną konsekwencją, według nienaruszalnych reguł, jakby kryzys wpisany został do biznesplanu. Właśnie dlatego nie postawiłbym wszystkich pieniędzy na to, że Nenad Bjelica spełni marzenia fanów Kolejorza i wprowadzi Lecha na wyższy poziom zanim straci kontrolę nad podopiecznymi.
Każdy trener, chcący osiągnąć coś więcej niż tzw. efekt nowej miotły, potrzebuje czasu, zaufania, spokoju, a przede wszystkim dobrej współpracy z kompetentnymi ludźmi dbającymi o dobór do zespołu właściwych zawodników. Właśnie z tym w Lechu są największe problemy. Takie pojęcia, jak wizja budowy drużyny, troska o to, by była ona coraz silniejsza i kultywowała wypracowany latami styl, to w Poznaniu czysta abstrakcja. Działa się tu doraźnie, zbyt często trzeba ratować, by wszystko się nie rozpadło. Lech to nie FC Basel, gdzie od osobowości i ambicji trenera ważniejsza jest realizacja obowiązującej wizji gry. W Poznaniu wybieranie i zwalnianie trenerów można określić krótko: od ściany do ściany.
Marzy mi się powrót do czasów, gdy w Lechu grali piłkarze, na których z przyjemnością przychodziło się na stadion. Gwiazd nie brakowało tu nawet w czasach posuchy, także w ostatnich latach kilka się przez Bułgarską przewinęło. To już przeszłość, teraz klub stawia na przeciętność. Gracze nietuzinkowi bywają obserwowani przez skautów Lecha, potem jednak błyszczą w innych drużynach. Niektórzy kibice do końca sierpnia mieli nadzieję, że władze Lecha uznają, iż klub i drużyna potrzebują nowych impulsów i rzutem na taśmę wzmocnią skład. Nic z tego, fanom musi wystarczyć zmiana trenera. Więcej prezentów nie będzie.
Józef Djaczenko